Miłość...
Cholernie trudne uczucie.
Kiedy przyjdzie, człowiek myśli, że jego problemy się kończą ale tak na prawdę wtedy dopiero się zaczynają.
Do miłości trzeba dojrzeć.
Do tej prawdziwej i trwałej.
Do tej na zawsze.
Do końca życia.
A co potem?
Chyba nikt tego nie wie.
Czy jeśli kochaliśmy dwie osoby to po śmierci z obiema jesteśmy w tym miejscu bez adresu?
Tworzymy taką jedną wielką rodzinę?
A może po śmierci niczego i nikogo nie pamiętamy?
Tam w tamtym świecie jesteśmy tacy jakimi czy wszyscy jesteśmy piękni i młodzi?
Tyle pytań...
- Możecie jechać do domu, ja jeszcze chwilkę zostanę. - mówi nagle brunet. Zerkam na niego i widzę jak intensywnie wpatruje się w zdjęcie na nagrobku swojej matki. Jego błękitne oczy są dużo ciemniejsze niż wtedy, kiedy miał 14 lat. Rysy twarzy się wyostrzyły i pojawił się zadziorny zarost, który działa na wszystkie dziewczyny. Jest dobrze zbudowany i wysoki. I wciąż cichy i małomówny. Tak samo jak przez ostatnie 10 lat...
- Poczekamy na ciebie. - odpowiadam pewnie. Kładę mu dłoń na ramieniu. Potrzebuje czasu, żeby w tylko sobie znany sposób opowiedzieć matce o tym co teraz się u niego w życiu dzieje. Odkąd wyjechał na studia do Berlina rzadko zagląda do domu. Tak. Do domu.
Odwracam głowę w prawo i widzę jak blondynka w średnim wieku spaceruje uliczką biegnącą wzdłuż cmentarza z dwiema dziewczynkami, które zawzięcie o czymś dyskutują.
- Bianka staje się coraz bardziej podobna do mamy. - mówi patrząc w tym samym kierunku.
- Jest jej kopią. - odpowiadam z lekkim uśmiechem. Też się uśmiecha. Nie często widzę taki wyraz jego twarzy. Tylko wtedy kiedy wspomina o siostrze. To co zdarzyło się w przeszłości zostawiło w nim duży ślad. Piętno, przez które tak bardzo trudno mu utrzymywać jakiekolwiek bliższe relacje z ludźmi. Żeby się nie przyzwyczaić i nie cierpieć już więcej kiedy odejdą. Smutne ale prawdziwe. Dlatego tak bardzo dziwi mnie to co teraz mówi.
- Chciałbym, żebyście z Sandrą kogoś poznali. - mówi nieśmiało. Patrzę na niego zaskoczony.
- Jasne. Twoja dziewczyna? - pytam delikatnie.
- Tak. - odpowiada z zastanowieniem po czym patrzy na mnie. - Na razie. - puszcza mi oko. Uśmiecham się, bo cieszy mnie to, że w końcu się otwiera.
- Idziemy na obiad? - pytam. Kiwa głową i ruszamy w kierunku Kobiet czekających na nas przy bramie.
Kiedy podchodzimy bliżej blondynka uśmiecha się pogodnie i delikatnie ściska bruneta.
- Tobias, jak już będziesz sławnym chirurgiem... - zaczyna niższa blondynka, której wysoki kucyk buja się w rytm kroków.
- Onkologiem Liz. - poprawia ją ciągnąc za kitkę.
- Jasne... i będziesz miał kolegę plastyka to załatwisz mi operację nosa? - pyta z nadzieją w oczach. Patrzy na nią zaskoczony, tak samo jak wszyscy pozostali.
- Czemu chcesz operować nos mała? -pyta z rozbawieniem.
- Bo jest krzywy jak nos taty. - mówi wzruszając ramionami. - I lustro się krzywi jak wstaję rano. - dodaje poważnie.
- To je ściąg. - wtrącam urażony. Każdy się uśmiecha. Tak powinna wyglądać rodzina, prawda? I tak jest. Każde z nich jest moim dzieckiem i każde z nich kocham nad życie. I Tobiasa, który porzucił narty dla medycyny, i Biankę, która jest cicha i nieśmiała ale tak podobna do matki, że uwielbiam na nią patrzeć nawet jak czyta książki, które uwielbia, i Liz. Moją córkę. Moją i Sandry. Tak samo zbuntowaną i pyskatą ale i tak samo uczuciową i zdeterminowaną, żeby odnieść w życiu sukces.
Miłości nie można się nauczyć. Ją po prostu trzeba czuć. I tą właśnie miłość czuć w domu nad restauracją, w którym zawsze pachnie ciepłem i radością. W domu, do którego Tobias wraca z bólem ale z którego zawsze wyjeżdża ze łzami w oczach. Ze łzami tęsknoty za tym co zostawia.
Przechodząc korytarzem obok pokoju Bianki zatrzymuję się przy lekko uchylonych drzwiach. Tylko w taki sposób mogę usłyszeć co tak na prawdę czuje i myśli ta dwójka skrytych w sobie ludzi. Dla mnie wciąż i zawsze już - dzieci...
- Nigdy nie zaczynałaś tego tematu. - słyszę męski głos Tobiasa.
- Bo bałam się Tobi. - mówi ruda nastolatka.
- Mnie? - dziwi się.
- Bałam się, że zasmucę cię jeszcze bardziej. A jesteś taki smutny od kiedy pamiętam. Nie chciałam żebyś był taki przeze mnie.
- Hej, dzieciaku... jesteś moją siostrą, nigdy mnie nie zasmucisz. - mówi. Nastaje chwila ciszy. Dopiero za moment dziewczynka zaczyna mówić.
- Nie pamiętam mamy Tobi. - mówi cicho. - Znam ją jedynie ze zdjęć i z opowiadań cioci Glorii. Tata nigdy ze mną o niej nie rozmawiał.
- I teraz chcesz się dowiedzieć czegoś więcej. - kończy za nią chłopak.
- Gdybyś kiedyś miał wolną chwilę... mógłbyś mi opowiedzieć i o mamie i o tacie?
- O nim nie ma co mówić. - mówi poważnie. - Ale jeśli chcesz...
- Chcę. - mówi od razu. Znów zapada cisza. - Nie musi być teraz. Kiedyś Tobi... - znów cisza. - Ja mam tatę. I mamę. - mówi. Na chwilę przestaję oddychać. - Nie chcę żebyś był zły o to, że mówię do niej mamo.
- Nie jestem zły głupolku. - mówi ciepło. - To, że ja nie potrafię tak mówić do Sandry nie oznacza, że jestem zły, że ty tak mówisz. Właściwie to się cieszę.
- Na prawdę? - dziwi się. Tak jak ja.
- Tak. Bo to znaczy, że jest dla ciebie dobra, że troszczy się o ciebie, że nie ma dla niej różnicy pomiędzy tobą a Liz. - dodaje. Odwracam się chcąc odejść ale spotykam na swojej drodze Sandrę. Ze łzami na policzkach. Ze zmarszczkami wokół oczu. Z uśmiechem na ustach.
- Tak bardzo ich kocham Gregor. - szepcze. Przytulam ją mocno do siebie i czuję ciepło i czystą miłość. Tak wiele musiało się w naszym życiu wydarzyć, żebyśmy zrozumieli jak bardzo siebie potrzebujemy i kochamy. Ale przecież wszystko w końcu jest tak jak być powinno. I wtedy właśnie słyszymy coś co szokuje nas tak mocno, że czujemy się jakbyśmy dostali po głowach...
- Powiem ci coś w sekrecie mała.
- No?
- Będziesz ciocią...
*****************
Tak więc opowiadanie to dobiegło końca.
:(
Mam nadzieję, że dobrze się Wam je czytało.
Dziękuję za Waszą obecność.
Wszystkim i każdej z osobna.
Nie będę Was wymieniać, bo nie chcę nikogo pominąć ale każda z Was jest dla mnie tak samo ważna.
I każdy komentarz był tak samo dla mnie istotny.
Dziękuję i do zobaczenia (mam nadzieję) wkrótce na