środa, 29 kwietnia 2015

14. Wiara, nadzieja, miłość


~Innsbruck~

- Zadzwoń do jego matki Gregor, niech go sobie stąd weźmie. - szepcze mi do ucha zdenerwowana blondynka.
- Może najpierw wysłuchajmy co tu robi. Jest cały przemoczony i zmarznięty, a ty chcesz się go tak po prostu pozbyć bez niczego? - pytam zdziwiony.
- To nie jest nasze dziecko, nie jest nasz kłopot! - jest wkurzona. 
- Musiało się coś stać, że przyszedł akurat do mnie. Zwłaszcza, że raczej nie pała do mnie sympatią.
- No właśnie! Bierz telefon, dzwoń do jego matki i miejmy go z głowy. - podaje mi komórkę. Zerkam na drzwi do naszej sypialni. Martwię się o niego. Jestem prawie w 100% pewien, że chodzi o wyjazd do Stanów. Nie chce tam jechać tak samo jak ja nie chcę żeby tam jechali. - Gregor! - kobieta trąca mnie łokciem. Odwracam wzrok na nią i widząc jej zniecierpliwienie mam ochotę kazać jej wyjść. Tylko, że to nasze wspólne mieszkanie.
- To jeszcze dziecko, widocznie potrzebuje pomocy, jestem jego trenerem i nie mogę tak po prostu zostawić go na pastwę losu. Widzisz jak jest na zewnątrz? 
- Masz rację, to jeszcze dziecko. Nastolatek, który się zbuntował, bo mama nie chciała mu kupić czegoś co w tym właśnie momencie chciał. Jeśli z każdą pierdołą będzie do ciebie przyłaził to gratuluję twoim umiejętnościom pedagogicznym. Mieliśmy spędzić w końcu jeden wieczór razem, a ty postanowiłeś się zająć rozwiązywaniem problemów jakiegoś obcego bachora!
- Wyjdź stąd. - mówię spokojnie. Patrzę jej prosto w oczy. Nie wierzy, że to powiedziałem. Jej oczy robią się duże jak spodki od filiżanek. Policzki jej czerwienieją ze złości. Wspominałem już, że kiedy moja narzeczona się wścieka to wygląda jak Piggy? 
- To jest też moje mieszkanie Gregor. - warczy.
- Tobias jest moim gościem i dzisiaj zostaje tak długo jak długo będzie chciał. Więc albo zacznij się zachowywać jak osoba posiadająca choć odrobinę współczucia i zwykłego człowieczeństwa albo wyjdź i nie zawracaj mi głowy swoimi obiekcjami. - warczę. Dawno na nią nie warczałem. Właściwie to nigdy tego nie robiłem. Zawsze byłem potulny jak baranek, robiłem wszystko, żeby była szczęśliwa nie oczekując niczego w zamian. I chyba to był błąd. Albo błędem było myślenie, że taki związek sprawia, że jestem szczęśliwy.
- Co cię tak nagle zmieniło Gregor? - pyta kręcąc głową. Bierze torebkę z fotela i wychodzi trzaskając za sobą drzwiami. Aż mnie głowa rozbolała. Sam zadaję sobie to samo pytanie. W koło. Dzień po dniu. I nie wiem.
- Sorry. - odwracam się i widzę nastolatka z mokrą głową w mojej koszulce i spodniach dresowych. Trochę za duże ale i tak wygląda nieźle. Jest lekko przygarbiony, ma ręce schowane w kieszeniach, a na jego twarzy maluje się poczucie winy. Nie patrzy na mnie ale założę się, że jego oczy są smutniejsze niż cały on. Ma oczy takie same jak jego matka, a w jej oczach można zobaczyć wszystko jak na dłoni. 
- Siadaj, zrobiłem herbatę. - stawiam kubek z gorąca cieczą na stole i zajmuję miejsce na przeciwko nastolatka. Jedną dłonią podpiera sobie głowę, a drugą jeździ po obwodzie kubka. Nic nie mówi. Oprócz cichego "sorry" nie usłyszę chyba dzisiaj niczego istotnego. Zastanawiam się jak bardzo jego ojciec musiał nim wstrząsnąć, albo raczej jak bardzo jego ojciec znów się mu naraził i czym, że nie wytrzymał i uciekł z własnego domu. Sam wyjazd to chyba jednak byłoby za mało. Telefon zaczyna mi wibrować po stole więc biorę w dłonie i zerkam na wyświetlacz. "MAGDA DZWONI". Pewnie była już na skoczni. To więcej niż pewne, że się martwi o młodego. Inaczej nie dzwoniłaby do mnie. Nastolatek patrzy na telefon z zainteresowaniem, a potem na mnie. 
- Nie chcę tam wracać. - mówi cicho. Po raz pierwszy w jego oczach widzę, że chce przez tą chwilę być dzieckiem, a nie nastolatkiem usiłującym pełnić rolę głowy rodziny. Odbieram telefon wciąż patrząc na jego twarz pełną nadziei.
- Słucham.
- Tobi pokłócił się ze swoim ojcem i wybiegł z domu. Nie możemy go znaleźć, nigdzie go nie ma, a byliśmy już wszędzie. Nie ma go na skoczni, nie ma w kompleksie, na siłowni, ja... nie wiesz gdzie jeszcze mógłby pójść? - pyta przestraszona. Słychać jak drży jej głos. Jestem pewien, że płakała. - Może mówił ci coś co mogłoby nas naprowadzić na jakieś miejsce... ja... ja już nie wiem co mam robić Gregor.
- Wracaj do domu. - odpowiadam najspokojniej jak potrafię.
- Słucham? Wiesz gdzie on jest?
- Jest u przyjaciela. Przez całą noc będą oglądać filmy i objadać się pizzą. - mówię z lekkim uśmiechem. Nawet nastolatek się niemrawo uśmiecha. Po drugiej stronie słuchawki zapada chwilowa cisza.
- Przyjadę po niego tylko podaj mi adres. - mówi z rezygnacją. Dziwi mnie jej ton głosu. Jest smutna i chyba trochę zawiedziona.
- To nie jest dobry pomysł. - odpowiadam. - To jedna noc u kolegi. Jest bezpieczny i ma czas na zastanowienie się nad tym co zrobił. Jutro 0 9.00 będzie na parkingu pod restauracją.
- Dlaczego to robisz? - pyta nagle. Ciężko mi za nią nadążyć. - Dlaczego przejmujesz się obcym dzieckiem, które ciągle pokazuje jak bardzo cię nie lubi? - dopytuje. Teraz ja milczę. Znowu patrzę na Tobiego. To wszystko prawda. Dzieciak cały czas jest złośliwy, niemiły i nie słucha moich rad. Ale...
- Zależy mi na nim. - mówię poważnie. W chłopaku coś pęka. Zaciska zęby, bierze herbatę i odchodzi od stołu. Siada na kanapie zwijając się w kulkę i chowając głowę w kolanach. A w telefonie znów cisza. 
- Przekaż mu, że... że bardzo go kocham. - mówi i rozłącza się. Odkładam telefon na stół wyłączając po drodze dźwięki. Podchodzę do kanapy i siadam na niej obok nastolatka. Nie rusza się. Cały czas jest zamknięty w tym swoim kokonie. Niedostępny dla nikogo.
- Mama prosiła, żebym ci przekazał, że bardzo cię kocha. - mówię. Nadal nic. Zero odzewu. Gdybym tak po prostu powiedział mu, żeby powiedział co się dzieje albo żeby sobie szedł, odpowiedź byłaby prosta. Szukalibyśmy go wszyscy po całym Innsbrucku. - Martwi się o ciebie i razem z twoim tatą szukają cię wszędzie. - dodaję. Brunet wciąż milczy. Nic nie wskóram. Biorę więc do ręki pilot od telewizora i włączam pierwszy lepszy program. Na ekranie pojawia się twarz Stephena Amella w zielonym kapturze, a kiedy słychać sławetne "I must become something else" nastolatek podnosi głowę. Gaszę lampkę nocną i podaję mu szklaną miskę pełną serowych chipsów. Bierze kilka na raz i zaczyna chrupać. Wyciąga nogi siadając w miarę normalnie. Uśmiecham się ale nic nie mówię. Jak będzie chciał to sam zacznie. 
    Cały odcinek, który na szczęście emitowany jest na stacji nie potrzebującej reklam trwa 45 minut. Przez 30 minut panowała zupełna cisza. Denerwująca jak cholera ale nauczyłem się cierpliwości. Emocje nie są sprzymierzeńcem kiedy chcesz coś istotnego osiągnąć. Przysłaniają to, co powinniśmy widzieć jasno i klarownie, żeby nie popełnić błędu i nie działać pod ich wpływem robiąc głupoty. Czy zawsze się to udaje? Bardzo rzadko. I o ile w sporcie potrafię się wyciszyć i zgubić gdzieś wszystko co odczuwam, tak w życiu codziennym wraca to do mnie ze zdwojoną siłą. Gubi mnie. Może to cena, którą muszę płacić za ich nieobecność podczas skoku? Nie wiem. Wiem jedno. Emocje i uczucia jeszcze mi dokopią.
- Twoja narzeczona mnie nie lubi. - słyszę w pewnym momencie głos nastolatka. Patrzę na niego. Wpatruje się w telewizor martwym wzrokiem. 
- Sandra nie przepada za dziećmi. - odpowiadam szczerze. Chłopak słabo się uśmiecha.
- To kiszka, bo ty dzieciaki uwielbiasz. - zauważa. Milczę. W końcu odwraca się w moją stronę i odkłada miskę na stolik. - Kochasz ją? - pyta nagle.
- Nie jestem pewien czy powinno cię interesować moje życie prywatne Tobias. - odpowiadam podpierając głowę na ręce.
- Chcesz wiedzieć czemu uciekłem, czemu przyszedłem do ciebie i z jakiegoś nieznanego mi powodu zależy ci na mnie. Dlatego najpierw pogadamy o tobie a potem możesz zrobić mi wykład jakim wyrodnym i beznadziejnym synem jestem. - mówi poważnie. Pokręcony i złośliwy ale inteligentny. - Kochasz ją? - pyta ponownie.
- Zamierzam się z nią ożenić. - odpowiadam spokojnie.
- Nie o to pytałem. - zauważa chłopak. Wzdycham. Czy to normalne, że nastolatek robi mi psychoanalizę życia uczuciowego?
- Nie jestem pewien czy ją kocham. - mówię szczerze.
- To dlaczego się chcesz ożenić? 
- Bo jesteśmy ze sobą już bardzo długo, bo mieszkamy ze sobą, bo chciałbym założyć rodzinę.
- 2 pierwsze powody są beznadziejną podstawą do ślubu a trzeci wyklucza ślub z twoją blondi.
- Sandra. - poprawiam go.
- Zwał jak zwał. - wzrusza ramionami. Karcę go wzrokiem ale wiem doskonale, że ma rację. - Jak się poznaliście? - pyta biorąc chrupki. Na prawdę mam mu to opowiadać? To bez sensu. Moja mina chyba wyraża to co myślę, bo chłopak wywraca oczami. - Mam 14 lat, wiem co nieco o tych sprawach i nie chcę wiedzieć gdzie i kiedy to robiliście. Wystarczą mi ogóły.
- Super. - mówię z ironią. Jest uparty i tak samo uparcie patrzy na mnie. - Jest moją dietetyczką, poznaliśmy się w gabinecie w centrum sportowym.
- Jest dietetyczką? Serio? - dziwi się. Kiwam głową. - To albo ma słabą wiedzę albo zero samokontroli, bo kilka kilogramów mogłaby zrzucić. - komentuje.
- Twoja mama też ma kilka kilogramów więcej niż przeciętny chudzielec. - zauważam. trafiłem w punkt, bo przestaje chrupać i miota piorunami z oczu.
- Moja mama urodziła dwójkę dzieci i prowadzi restaurację. Jest najpiękniejsza na świecie i nigdy więcej nie porównuj jej do tej twojej blondyny.
- Uważaj na słowa. - mówię poważnie. Przez chwilę tylko mierzymy się wzrokiem. Może jak wyprowadzę go z równowagi to powie coś więcej.
- Zakochałeś się od pierwszego wejrzenia? - pyta w końcu.
- Nie. - mówię szczerze. To, że się zakochałem dotarło do mnie po którejś ze wspólnych nocy ale tego mówić nie muszę. - To trochę trwało.
- I co? Nagle cię oświeciło, że to ta? - dziwi się. - Jakoś w to nie wierzę.
- Dlaczego? - pytam zaciekawiony.
- Kiedy spotka się tą właściwą od razu wiadomo, że to ona. - wzrusza ramionami. - Co ci się w niej podobało? - zadaje kolejne pytanie. I tutaj zastanawiać się nie muszę.
- Radość z życia, chęć do działania, energia, ciągły uśmiech, nadzieja na to, że jutro będzie lepiej, spontaniczność.
- I gdzie się to podziało? - pyta. - Widziałem ją 10 minut i żadna z tych cech do niej mi nie pasuje. - wyjaśnia. No właśnie. Gdzie to się podziało?
- Ludzie się zmieniają. - wyjaśniam. Przez chwilę intensywnie nad czymś myśli. - Moja kolej na pytania.
- Jeszcze nie skończyłem. - zauważa.
- Jak skończysz, pójdziesz spać i niczego się nie dowiem. - mówię. Krzywi się lekko, bo przejrzałem jego plan ale opiera się o oparcie kanapy i patrzy na mnie gotowy na pierwszy cios.
- Strzelaj. - mówi niechętnie.
- Dlaczego uciekłeś z domu? - pytam.
- Ojciec powiedział, że wyjeżdżamy do Stanów. - oznajmia. - Że dostał awans i mamy jechać z nim. Nie pytał nikogo o zdanie, załatwił wszystko bez naszej wiedzy i zgody. Wynajął dom, zapisał mnie do szkoły, zaplanował mi medyczną przyszłość... Uważa, że tam poznam lepszych przyjaciół. Że tam będę miał w ogóle jakichś przyjaciół, bo nie ma pojęcia o tym, że tutaj ich mam.
- A masz? - pytam.
- Mam Glorię i ciebie. - zauważa. Czyli zostaliśmy przyjaciółmi. To jednak prawda, że nie daleko jest od nienawiści do miłości. - Nigdy w życiu nie chciałbym być lekarzem. A na pewno nie takim jak on. Ja chcę mieć rodzinę, która będzie mnie kochać. Chcę spełniać się w tym co uwielbiam. Chcę osiągnąć wszystko co możliwe w skokach.
- Ja to osiągnąłem. - zauważam. - Widzisz gdzieś tutaj kochającą mnie żonę i dzieci, które wskakują mi na kolana? - pytam.
- Próbujesz mnie przekonać do wyjazdu?
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo wmawiasz mi, że taki człowiek jak ty, taki sportowiec jak ty nie może mieć rodziny. A to tylko i wyłączni wina twojego beznadziejnego gustu. Wybrałeś sobie złą kobietę. Morgi ma już dwójkę dzieci i jest szczęśliwy.
- Morgi skończył karierę. - zauważam. - Ma dla nich czas.
- Stoch? Amman? Kiedyś Bardal? - wymienia. Ok, ma rację. - Chcąc mnie przekonać do wyjazdu robisz błąd.
- Bo chcę żebyś miał pełną rodzinę? - pytam. - Bo tam twój ojciec będzie pracował tylko na uczelni i będzie miał dla was więcej czasu? Bo tam będziesz miał wiele możliwości rozwoju? 
- Bo to nie jest wyjazd na rok tylko na zawsze. - oznajmia. Głupi i ślepy nie zauważyłby tego, że nagle przestaję oddychać. Że na moim czole pojawia się zmarszczka, że serce przyspiesza.
- Słucham? - pytam niedowierzając.
- Obiecałeś, że zrobisz ze mnie mistrza. - przypomina. - Dzisiaj powiedziałeś mojej mamie, że ci na mnie zależy. Nigdy tego nie usłyszałem od mojego ojca. - kontynuuje. Coś ściska mnie jeszcze bardziej. Co robić? 
- Tobias czego ode mnie oczekujesz? - pytam najspokojniej jak w tym momencie potrafię.
- Zdążyłeś już poznać moją mamę. Doskonale wiesz, że zrobi wszystko byle ratować to coś co nazywa rodziną. Nawet jeżeli miałaby poświęcić to co kocha. Przekonaj ją, żebyśmy tu zostali. - mówi z nadzieją w głosie.
- Nie mam prawa wtrącać się w jej sprawy. A nawet gdybym to zrobił, to twoja mama mnie nie posłucha.
- Przecież się lubicie.
- Ale to nie wystarczy. Twoja mama chce dla ciebie i twojej siostry jak najlepiej, ja jestem obcym człowiekiem. Z jakiej racji miałbym ja prosić żeby została?
- Bo widzisz we mnie potencjał, bo lubisz naszą restaurację, bo... - zacina się nie chcąc powiedzieć czegoś więcej. Jakby zastanawiał się czy jest w ogóle sens coś więcej mówić. - Zakochałeś się. - mówi nagle. Serce znowu mi się zatrzymuje. Przerażenie na mojej twarzy jest widoczne tak jasno, że każdy by poznał. 
- O czym ty mówisz? - pytam kręcąc głową.
- W Biance. - dodaje, a ja mam ochotę głośno westchnąć. - Gdyby Gloria tu była też przekonywałaby cię do tego. Porozmawiajcie z moją mamą razem. 
- To tak nie działa Tobi.
- To pogadaj z nią sam i powiedz jej w końcu, że ci na niej zależy i zwariowałeś na jej punkcie! - wybucha niespodziewanie. Patrzę na niego z niedowierzaniem. 
- Ale... jak...
- Och serio? Jak przychodziłeś do nas to patrzyłeś na mamę jak zakochany kundel. Gdybyś miał ogon to zacząłbyś nim merdać. 
- Tobias nie masz pojęcia co mówisz. - odpieram jego trafiony zarzut. 
- Wszyscy to widzą. Plotki się szybko rozchodzą.
- Dlatego nie przychodzę do was od jakiegoś czasu. Bo twoja mama jest zbyt poważną i wrażliwą osobą. Nie chcę żeby jakieś bezpodstawne plotki sprawiały jej przykrość. 
- Bezpodstawne? - pyta ze zwątpieniem. 
- Tak. Bezpodstawne. - potakuję wbrew sobie. Jego oczy robią się smutniejsze.
- Chciałem tylko żeby była szczęśliwa. - mówi. Mam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. - Zasługuje na kogoś kto po prostu by ją kochał i szanował, kto też kochałby jej rodzinę. Myślałem, że może ty...
- To nie jest takie proste jak ci się wydaje Tobi. - wzdycham. - Nie mogę tak po prostu pójść do twojej mamy i powiedzieć żeby nie wyjeżdżała bo mi się podoba i bardzo ją lubię. 
- Podoba ci się? - pyta z nadzieją.
- Adriana Lima też mi się podoba. - odpowiadam. Znowu muszę go okłamać. To zbyt skomplikowałoby wszystkim życie. A przecież obiecałem sobie, że spróbuję jeszcze raz z Sandrą. Że postaram się ponownie w niej odkryć to co gdzieś tam zniknęło. Nastolatek jest zawiedziony. - Ja zamierzam się ożenić, twoja mama przysięgała twojemu tacie bycie na dobre i na złe. Choćbym kochał ją jak wariat, to nie mogę rozwalić małżeństwa twoich rodziców. Tylko ty możesz próbować przekonać mamę żeby została. - kończę. I chyba pierwszy raz to co powiedziałem było czystą prawdą. Są rzeczy, które są święte i których nie można ruszać. Raz o tym zapomniałem i Magda mnie znienawidziła. Słusznie. 
- Jesteś aż tak wierzący? - pyta bezbarwnym głosem. 
- Tak mnie wychowała mama. - odpowiadam. 
- Mi też mama usiłuje wpoić te wszystkie kościelne głupoty.
- To nie są głupoty.
- Gdyby Bóg na prawdę kochał tych co go kochają, nie pozwalałby im tak cierpieć. - odpowiada. - Zawiodłem się na nim kiedy dając mi ojca odebrał mi tatę. - dodaje. Skąd w nim tyle dojrzałości? Wstaje z kanapy i idzie do mojej sypialni. Zatrzymuje się na chwilę i odwraca. Jest zawiedziony. Widać to po jego smutnym uśmiechu. - Zrozumiałbym twoją rezygnację gdybym nie wiedział, że tak na prawdę nie kochasz Sandry, gdybym nie wiedział, że czujesz coś więcej do mojej mamy niż tylko sympatię, no i gdyby moja mama nie składała przysięgi jedynie przed urzędnikiem. - mówi spokojnie.
- Ksiądz nie jest urzędnikiem. - odpowiadam spokojnie. W głowie mam milion myśli i milion powodów dla których mogliby zostać ale nad wyjazdem przeważa tylko jeden. Rodzina.
- Moi rodzice nigdy nie wzięli ślubu kościelnego. - oznajmia. 
- Słucham? - iskierka nadziei skacząca teraz po mojej głowie obija się o sumienie, które mówi, że to nie ma znaczenia.
- Ojciec nigdy nie miał czasu ani chęci na zorganizowanie ślubu. Poza tym... chyba też nie wierzy. - mówi i wchodzi do sypialni. Zostawia mnie samego z tą informacją, która przewraca mój własny system wartości na lewą stronę. Nie mam prawa rozbijać rodziny tylko dlatego, że się zauroczyłem. Tylko dlatego, że w głowie ciągle mam Magdę. Tylko dlatego, że chcę ją przy sobie. Nie mam prawa. Tylko czy to jeszcze jest dla mnie ważne? Co jeśli wyjadą a ja zostanę z Sandrą? Co jeśli się z nią ożenię i do końca życia będę nieszczęśliwy? Nie zniosę samego siebie. Nie zniosę tych wytykań w mojej głowie, że nie zrobiłem nic, żeby zmienić swoje życie bo się bałem. Zostanę sam, bo Sandra staje się osobnym światem, który coraz bardziej jest mi obcy. Nie chcę być nieszczęśliwy. Chcę mieć rodzinę, chcę prawdziwie kochać i być kochanym. A co jeśli Magda nigdy mnie nie pokocha? Wtedy to ona będzie nieszczęśliwa. Tylko, że nie kocha Aleksa, jest samotna będąc mężatką. A ja bym ją kochał. Ja bym był. I choć to samolubne z mojej strony, nigdy nie pozwoliłbym jej zwątpić, że jest dla mnie najważniejsza. Nie ważne czy by mnie kochała czy tylko lubiła. Mógłbym kochać za dwoje, a miałaby wsparcie i nigdy nie miałaby pustego miejsca w łóżku. Ciszy w sypialni. Co mam zrobić? 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć i czołem :)
Przepraszam, że tak długo czekałyście na rozdział ale Bieszczady wzywały :D
Od razu uprzedzam, że kolejny rozdział pojawi się razem z felietonem najszybciej jak to możliwe ale nie wcześniej niż w niedzielę (co też nie jest pewne i może się o tydzień przesunąć), ponieważ w piątek wyjeżdżam do Austrii na miesiąc.
Tata wzywa, córa jedzie :D
A że tata internetu nie używa to córa cierpi i musi żebrać o internet u znajomego sąsiada :P
Pewnie będę raz na tydzień więc proszę o cierpliwość :*
Buziole :*

środa, 22 kwietnia 2015

13. Poważne kłopoty


~Wagabunda~

     Obiad jedzony w zupełnej ciszy nie jest najprzyjemniejszą formą spędzania czasu z rodziną. Jest natomiast jedyną formą jaką posiadam w tym właśnie momencie. Nawet gaworzenie Bianki ucichło, kiedy usiedliśmy przy jednym stole, którego nakrycie zrobiło wrażenie nie tylko na mnie ale i na Tobiasie. Zerkam na syna siedzącego na przeciwko mnie. Nie je. Siedzi wyprostowany, poważny i wpatruje się w ojca wyczekująco. Zajęło mi dobrą chwilę żeby uspokoić go i praktycznie zmusić do zjedzenia wspólnego obiadu. A właściwie kolacji. 
- Nie jesz. - bardziej stwierdza niż pyta mój mąż patrząc teraz na nastolatka. - Nie smakuje ci? - pyta krojąc kolejny kawałek pieczeni przygotowanej przez mojego kucharza.
- Nie jestem głodny. - odpowiada dalej wpatrując się w ojca. Ten odkłada sztućce i uśmiecha się lekko do syna. 
- Ten wyjazd może przynieść nam wiele dobrego. - zaczyna poważnie. Kiedy mówi, Bianka uważnie słucha jego głosu wpatrując się jak zaczarowana w twarz ojca. - I nie chodzi mi tylko i wyłącznie o mój awans. - dodaje. - W Bostonie są jedne z najlepszych szkół. Mój znajomy jest dyrektorem prywatnej medycznej szkoły średniej, która przygotowałaby cię do studiów lekarskich na każdej uczelni Ivy League. Gdybyś trochę się postarał mógłbyś nawet dostać stypendium, a takie uczelnie jak Brown, Yale, Harvard czy Princeton otwarłyby się przed tobą szeroko. Podszkoliłbyś angielski, poznał nowych ludzi...
- Masz na myśli nowych, zupełnie mi obcych i cholernie nudnych kujonów za przyjaciół tak? - pyta nastolatek. Mężczyzna jedynie lekko się uśmiecha.
- To chyba byliby twoi jedyni jak do tej pory przyjaciele, prawda?
- Tobias daj tacie dokończyć. - staram się uspokoić sytuację, bo wiem, że chłopak jest bliski wybuchu.
- Mama miałaby okazję zobaczyć Muzeum Sztuk Pięknych, które zawsze chciała zwiedzić, a Bianka nie musiałaby się męczyć z pokręconym austriackim systemem szkolnictwa.
- Bianka jeszcze nie mówi. - zauważa nastolatek. 
- Nie mówię o tym co teraz, mówię o tym co będzie za kilka lat. - wyjaśnia ze spokojem brunet.
- Chcesz tam wyjechać na zawsze?! - oburza się chłopak.
- Tobi... - chcę coś powiedzieć ale żaden z nich mi nie daje.
- Myślę o waszej przyszłości synu.
- To przestań, bo nikt cię o to nie prosił!
- Siadaj spowrotem!
- Mam gdzieś ten cały wyjazd, mam gdzieś Harvard i inne zadufane uczelnie, mam gdzieś ciebie, tak samo jak ty miałeś gdzieś mnie przez całe moje życie, jedź sobie sam, wszystkiego najlepszego, ale ja nigdzie nie jadę! - krzyczy i wybiega z domu.
- Tobias zaczekaj! - chcę za nim wyjść ale Aleks zatrzymuje mnie przy sobie. 
- Daj mu czas. Musi to sobie poukładać. - mówi ze spokojem.
- Może zrobić coś głupiego.
- To się nauczy, że ma słuchać ojca.
- Ty chyba nie znasz własnego syna. - prycham kręcąc głową. Patrzy na mnie poważnie.
- Przyjąłem to stanowisko. Wyjazd jest już zaklepany. Wszystko na miejscu jest gotowe. Nie mogę tego odwołać.
- Czemu zdecydowałeś za nas Aleks? - pytam. Chcę zobaczyć w jego oczach to co widziałam kilkanaście lat temu. To co mnie tak ujęło, to w czym się kochałam do szaleństwa. Ale nie widzę tego. 
- Chcę dla was jak najlepiej.
- Chcesz jak najlepiej dla siebie. - poprawiam go.
- Już raz o tym rozmawialiśmy. - mówi biorąc do ręki kieliszek z winem i siadając przy stole.
- Widać nic do ciebie wtedy nie dotarło. - komentuję.
- Usiłowałaś wmówić mi, że się zmieniłem. - stwierdza. - To nie ja się zmieniłem ale ty Magdaleno. Stałaś się zbyt poważna i wiecznie o coś masz pretensje. Nie ma w tobie już tej szalonej dziewczyny, która uciekła ze mną z Polski.
- Bo dorosłam. Sama muszę wychowywać nasze dzieci. Sama muszę zająć się domem, bo ciebie wiecznie nie ma.
- Bo zarabiam na ten dom i na te dzieci. - zauważa ostro.
- A ja siedzę bezczynnie i pachnę?! - oburzam się. 
- Na restaurację też ja wyłożyłem pieniądze. - przypomina pijąc wino. To jest jak policzek. - Czego ty właściwie chcesz? - pyta.
- Chcę żebyś zaczął być ojcem i mężem. Żebyś zauważył, że twój syn tutaj ma wszystko co kocha, że uwielbia restaurację, którą mamy, że kocha sport, który trenuje, że ma tutaj przyjaciół, o których nie masz zielonego pojęcia. - mówię wściekła. - Mam tego dość rozumiesz? Mam dość życia razem ale osobno, mam dość bycia rodziną jedynie na papierze, mam dość patrzenia na to jak moja córka nie potrafi powiedzieć słowa "tata", bo nie ma do kogo! - milknę. Patrzy na mnie uważnie. Jest zły. Widzę to. Wiem i czuję, że pożałuję tych słów. Podchodzi do mnie i dłonią gładzi mój policzek. 
- Kiedyś... zrozumiesz. - mówi wyjątkowo spokojnie. Jego palec gładzi teraz moje usta. Dawno tego nie robił. - Wszystko co robię w życiu, robię dla ciebie. Żebyś była szczęśliwa, żebyś była ze mnie dumna, żebyś miała się kim pochwalić. - mówi. Jest skupiony na mojej twarzy. Lustruje ją jak wtedy kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy. - Bo kocham cię jak nikogo na tym świecie i chcę żebyś ty też mnie tak kochała. Bo jesteś dla mnie wszystkim i bez ciebie nie istnieję.
- Więc pokaż jak bardzo ci na mnie zależy. - mówię cicho. - Jak bardzo mnie kochasz, jak bardzo kochasz swoją rodzinę.
- Co mam zrobić? - pyta poważnie. Jego dłoń nadal głaszcze mój policzek.
- Zostańmy tutaj, zrezygnuj z jednego etatu i bądź dla nas. Tylko dla nas. - proszę. Wzdycha.
- Nie mogę. - odpowiada. - Moja odpowiedzialność za pracę wymaga ode mnie poświęceń. - mówi podchodząc do okna.
- Więc poświęcasz własną rodzinę? - pytam cicho nie chcąc się rozpłakać. - Gdzie się podziała twoja odpowiedzialność za nas? Jesteś tak zapatrzony w pracę, że nie widzisz, że twój własny syn cię znienawidził. Że robi wszystko żeby zwrócić na siebie twoją uwagę.
- Kiedyś zrozumie dlaczego to robię. - powtarza. Kręcę głową.
- Kiedyś może być za późno Aleks. - mówię podchodząc do krzesełka Bianki. Biorę małą na ręce i odwracam się do męża. - Nie tylko Tobias się odsunie. - dodaję. Odwraca się w moją stronę i patrzy z zaciekawieniem.
- Bianka jest jeszcze za mała żeby rozumieć takie rzeczy.
- Nie mówię o Biance. - odpowiadam szczerze.
- Nie pozwolę ci odejść. - mówi stanowczo. 
- Sam się oddalasz. - mówię i wychodzę z domu. Biorę telefon do ręki i wybieram odpowiedni numer. Niestety Tobias nie odbiera. Najgorsze jest to, że nie wiem gdzie jest i czego mam się spodziewać. Wszystko się komplikuje, miesza i robi beznadziejne. Czy już zawsze tak ma być? Jestem skazana na ciągłą walkę o coś? Ile jeszcze będę pokutować za swoje błędy?
   Rozglądam się po parkingu ale nigdzie go nie widzę.Zaglądam w każdy możliwy kąt, w każdą dziurę restauracji, od piwnicy aż po strych. I nic. 
- Prędzej czy później wróci. - słyszę za sobą. Brunet stoi na schodach do restauracji i obserwuje mnie uważnie.
- Robi się ciemno i zimno.
- Nie ma 5 lat.
- Ale ma 14! To jest nasz syn! Nasze dziecko, które teraz błąka się gdzieś tam nie wiadomo z kim i gdzie przez ciebie! - krzyczę zdenerwowana. Brunet podchodzi do mnie i przytula mocno do siebie. - Martwię się o niego Aleks. 
- Gdzie mógł pójść? - pyta niespodziewanie. Podnoszę wzrok i widzę jego oczy. Ciemne i lekko zaniepokojone. Martwi się. Też się martwi. W końcu się martwi. 
- Nie wiem... ja nie wiem... ja...
- Hej, spokojnie... - całuje mnie czule. Po raz pierwszy od dawna. Nie wiem czy zachowuje się tak z własnej woli czy tylko po to, żebym jakimś cudem przekonała do wyjazdu Tobiasa. - Mówiłaś, że kocha sport, który trenuje, może jest tam... w tym...
- Na skoczni. 
- No właśnie. Na skoczni. - powtarza.
- Jedźmy tam. 


***

   Czasami człowiek mimo tego, że normalnie funkcjonuje i każda jego część żyje i ma się dobrze, zachowuje się jak automat będąc zupełnie gdzieś indziej. Jest obecny ciałem i chyba tylko tym. Tak jak ja teraz. Siedzę na sofie w swoim mieszkaniu, trzymam w ręce jeszcze nie otwarte piwo i teoretycznie wszystko jest tak jak być powinno. Narzeczona siedzi obok mnie opierając głowę na moim ramieniu i mówi do mnie coś co w ogóle nie dociera. Jakby zza jakiejś ściany. Więc jak ten automat potakuję co jakiś czas nie zwracając większej uwagi na to czego chce i co mówi. Jestem zupełnie gdzie indziej. Z kimś innym...
- Grogor! - oburza się w końcu. No to zwracam na nią uwagę.
- Tak?
- Co się z tobą dzieje? - pyta.
- Nic, a co ma się dziać? - tym razem to ja zadaję pytanie.
- Przed chwilą zgodziłeś się na adopcję kota. - wyjaśnia. A ja nie znoszę kotów.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - całuję ją w czubek głowy.
- Co ci tak zakręciło w głowie? - pyta delikatnie się uśmiechając. Nie "co" ale "kto" Sandy. Tylko co ja mam ci powiedzieć? Patrzy na mnie zainteresowana. Znowu ma ten wzrok, który kiedyś na mnie tak cholernie działał. Pewnie dlatego nie mogę się powstrzymać i całuję ją czule powodując u niej niemałe zdziwienie. U samego siebie też, bo jeszcze przed chwilą w głowie miałem rudowłosą. 
- Ty. - odpowiadam kiedy odrywam się w końcu od niej. Jej podejrzany wzrok wbija się w moje oczy aż do samej duszy. Jakby chciała przewiercić mnie na wskroś. Nie potrafi tego zrobić. Już nie potrafi. Kiedyś wystarczyło jedno spojrzenie a wszystko dla niej było jasne.
- Wiesz... ostatnio sporo myślałam nad tym co się teraz dzieje w moim życiu. - zaczyna. - Może masz rację... może to jest odpowiedni czas na stabilizację... - kontynuuje. - Ten nasz ślub... trochę się tego przestraszyłam wiesz? To tak bardzo poważnie brzmi...
- Bo to jest poważna sprawa. - przyznaję.
- No właśnie. Trzeba tego na prawdę chcieć i być tego pewnym w 100 procentach.
- Trzeba. - potakuję. - Do czego zmierzasz? - pytam.
- Chyba w końcu jestem na to gotowa w tych 100 procentach Gregi. - uśmiecha się nieśmiało. Jak kiedyś. Jak dawniej. Jak wtedy, gdy pierwszy raz usłyszała ode mnie, że nie widzę nic poza nią. Wciąż się na nią patrzę z pewną wątpliwością w głowie ale z nadzieją w sercu. Może jeszcze nie wszystko stracone? - Będziemy już na zawsze razem. To takie... odpowiedzialne. - mówi. - I nie ma odwrotu. - dodaje. No właśnie. Kiedy jest ślub, nie ma już odwrotu. Przysięga złożona w kościele jest dozgonna i nie ma potem żadnej możliwości odwołania jej. Na dobre i na złe. Na zawsze. A zawsze, to bardzo długo. To dlaczego nadal się zastanawiam czy jest sens? W końcu zawsze tego chciałem, byłem i jestem tego świadomy. Jeśli kiedyś będzie źle, nie ma odwrotu. Kościół nie uznaje rozwodu, bo coś się wypaliło, bo stałeś się nieszczęśliwy. To żadne wytłumaczenie. Zawsze będzie trzeba ratować związek za wszelką cenę i nie poddawać się pokusom. I nagle uświadamiam sobie, że jestem taką pokusą dla Magdy. Że narzucam się, że chcę rozwalić tą przysięgę, którą kiedyś tam złożyła. Poczucie winy przygniata ale poczucie porażki jest jeszcze gorsze. Bo nie ma takiej możliwości, żeby złamała przysięgę. Po prostu nie ma... - Znowu coś ci siedzi w głowie. - zauważa blondynka.
- Mam pewien kłopot. - przyznaję. 
- Jaki? - pyta. - Może będę mogła ci pomóc go rozwiązać. - dodaje z ochotą. Cóż... zakochałem się w innej kobiecie. W mężatce z dwójką dzieci. I nie potrafię przestać o niej myśleć nawet kiedy jestem z tobą, a kiedy jestem blisko niej, głupieję.
- Rozmawiałem już o tym z Thomasem. Dał mi pewne rady i... 
- I?
- I chyba powinienem go posłuchać. - przyznaję z niechęcią.
- Nie chcesz go posłuchać. - zauważa. - Wiesz... Morgi jest na prawdę inteligentnym facetem i niewątpliwie urokliwym ale czasem uważa się za mądrzejszego od wszystkich. Sam kiedyś popełniał błędy więc nie wiem czy powinien teraz pouczać w jakiejkolwiek sprawie innych. - mówi. - Czasem trzeba zrobić coś po swojemu, żeby samemu się sparzyć. Jak człowiek nie spróbuje to zawsze będzie żałował. A lepiej żałować, że się coś zrobiło niż, że się tego nie zrobiło. - mówi dalej. Mam ochotę żeby przestała. Bo nie ma pojęcia jak bardzo teraz pcha mnie w ramiona innej kobiety. - No chyba, że chcesz zrezygnować z kariery to ja też ci to odradzę.
- Dlaczego? - pytam z zaciekawieniem. Uśmiecha się jakbym powiedział coś zabawnego.
- Bo jeszcze nie czas? Od lipca wracasz do treningów i w listopadzie pokazujesz na co cię stać. A stać cię na bardzo dużo. I w tym sezonie będziesz zwyciężał. Jeszcze masz złoto olimpijskie do wygrania. Jeszcze masz co osiągnąć. - mówi pewnie. Tylko czy ja jeszcze tego chcę? - Kogo diabli niosą o tej porze? - dziwi się, kiedy ktoś maltretuje dzwonek do drzwi. Wstaje z kanapy i idzie w kierunku korytarza. Patrzę w okno. Ściana deszczu, która od jakiegoś czasu nie znika sprawia, że ma się człowiek ochotę zabić. Zwłaszcza, kiedy komplikuje sobie życie niezdecydowaniem i nagłym zawirowaniem sercowym. Prycham, bo to brzmi niedorzecznie i śmiesznie. - Gregor, masz gościa. - mówi z wyraźnym niezadowoleniem. Obracam się i moim oczom ukazuje się przemoknięty i zmarznięty nastolatek, którego wzrok mówi wszystko. Ten sam wzrok mówi mi, że będę miał kłopoty. Poważne kłopoty...




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest kolejny :)
Co o tym myślicie?
A tak w ogóle to nie uważacie, że to opowiadanie jest dużo nudniejsze niż poprzednie? Bo ja mam takie wrażenie. :/

Buziole :*

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

12. Piaskownica


~Wagabunda~

     Brunetka śmieje się jak wariatka siedząc przy ladzie barowej. Dowcip opowiedziany przez mężczyznę siedzącego obok rozbawił chyba tylko ją. Jej śmiech zamienia się powoli w płacz. Kładzie głowę na ręce na ladzie, chowając twarz za osłoną włosów. Brunet nie bardzo wie co się dzieje i patrzy na mnie zdezorientowany. Mogę jedynie pokręcić głową i podać mu zamówione piwo. Odchodzi od baru i siada gdzieś w kącie co chwilę zerkając na brunetkę. 
- Gloria co się z tobą dzieje? - pytam z troską. Martwię się o tą dziewczynę. Od jakiegoś czasu jest coraz bardziej przygnębiona, coraz więcej pije i mało się uśmiecha. 
- Jestem beznadziejna. - burczy niezrozumiale. - Każdy fajny facet, którego poznam jest zajęty albo mnie po prostu nie chce. Czy ja odstraszam mężczyzn? Jestem trędowata?
- Przestań. Jesteś piękną kobietą i na pewno prędzej czy później znajdziesz tego właściwego. - odpowiadam z lekkim uśmiechem. Chcę jej dodać otuchy i poprawić jakoś nastrój ale tutaj potrzeba terapeuty a nie koleżanki. Podnosi głowę i opiera ją na dłoniach. Patrzy przez chwilę na mnie uważnie i wzdycha.
- Chciałabym być tobą. - mówi w pewnym momencie. Patrzę na nią ze zdziwieniem. - Jesteś piękna, mądra, masz dzieci, męża, swoje miejsce na ziemi... masz wszystko. - wyjaśnia.
- Nie da się mieć wszystkiego. - poprawiam ją. Zawsze jest coś za coś. Mam to wszystko ale nie jestem szczęśliwa. Co zdołał zauważyć szatyn, który teraz pojawia się przy barze. Mój wzrok automatycznie od niego ucieka, skupiając się na polerowaniu szkła. 
- Gregor! Braciszku! - brunetka praktycznie rzuca się mu w ramiona. Jest zaskoczony jej stanem. Nie tylko on. - Czy Manuel mówił ci coś o mnie? - pyta podnosząc głowę.
- Nie. Nic nie mówił, czemu miałby coś mówić? - dziwi się.
- Bo jestem napaloną idiotką i się na niego rzuciłam. - jęczy. Szatyn wzdycha i kręci głową. Sadza swoją siostrę na taborecie przy barze usiłując ją uspokoić.
- Gloria uspokój się. Ile wypiłaś? - pyta.
- Troszkę. - mówi zawstydzona i dostaje czkawki. Szatyn odwraca wzrok na mnie. Muszę na niego spojrzeć, tu chodzi o Glorię.
- Dwie lampki wina. - mówię. - Musiała wypić coś wcześniej ale nie zauważyłam żeby była pod wpływem kiedy przyszła. - wyjaśniam. - Gdybym wiedziała, od razu zadzwoniłabym po ciebie. - dodaję.
- Ok, nic się nie stało. - odpowiada spokojnie. Nie spuszcza ze mnie wzroku. To mi ciąży, wiec wracam do polerowania szkła. 
- Gdzie jest ta szmata? - pytam sama siebie nie pamiętając gdzie położyłam czystą ścierkę.
- Tutaj jestem! - jęczy brunetka i wybucha płaczem. Inni goście uważnie obserwują to co się dzieje przy barze. 
- Gloria ucisz się. - mówi do niej zdenerwowany już szatyn. 
- Zabierz mnie do domu. - mówi wtulając się w niego mocno. Zaczyna cicho płakać. Jest mi jej cholernie żal, bo ktoś taki jak Gloria powinien być pełen szczęścia, a nie topić smutki w alkoholu. - Przepraszam młody... - mruczy wtulając twarz w jego ramię. - Masz ze mną urwanie głowy... 
- Masz rację, mam. - odpowiada pewnie. Zaczyna głaskać ją po głowie. Wyraźnie nie potrafi być na nią zły. I tak jak ja ma w oczach troskę kiedy na nią patrzy. 
- I jak będę trzeźwa to mnie opierdzielisz, tak? - pyta unosząc lekko głowę. Cały czas ma zamknięte oczy. Jest zapłakana. Jest po prostu nieszczęśliwa.
- Tak. - potwierdza szatyn. - Tak ci dupsko obiję, że nie siądziesz na nim przez tydzień. - grozi jej całując w czoło.
- Gdybyś nie był moim bratem pewnie bym się ucieszyła. - mówi niewyraźnie. Oboje nie możemy powstrzymać uśmiechu. Nasze oczy ponownie napotykają się na drodze. Co jest w tych jego oczach takiego, że ciężko mi od nich oderwać wzrok? Zaczarował mnie czy jak? To co ostatnio się działo było jakimś dziwnym i szalonym momentem nieuwagi w moim życiu. Moja dobra samokontrola, która do tej pory zawsze gwarantowała mi opanowanie i brak jakichkolwiek komplikacji w spokojnym życiu, poszła się bujać w momencie, kiedy pojawił się Gregor. I to, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest młodszy, że ma narzeczoną, że nie mam prawa o nim myśleć w innych kategoriach jak tylko i wyłącznie o gościu... to wcale nie działa. Jak jeden człowiek potrafi tak zburzyć tyle lat budowaną barierę? Nikt nie mógł się za nią przedostać. Nikt oprócz mojego męża. Do teraz.
- Powinniśmy porozmawiać. - mówi wyraźnie.
- Nie mamy o czym Gregor. - odpowiadam znów uciekając wzrokiem.
- Chciałem cię przeprosić. To co się wtedy stało to...
- Nieważne. - przerywam zanim powie za dużo. - Zapomnijmy o tym. Tego nie było. Ja mam swoje życie, ty masz swoje i tego się trzymajmy. - mówię. Kiwa głową ze zrozumieniem. - Uważam też, że powinniśmy utrzymywać relacje czysto formalne. - dodaję ciszej. Jest zaskoczony. 
- Co masz na myśli? - pyta.
- O czym wy rozmawiacie? - pyta z zainteresowaniem Gloria. Dopiero teraz oboje sobie o niej przypominamy.
- To chyba nie jest odpowiedni moment na rozmowę. - zauważam.
- Spotkajmy się jutro. - proponuje szatyn.
- Nie. - odmawiam stanowczo. Znów jest zaskoczony. Trudno. Muszę to uciąć raz a porządnie. Zdusić w zarodku zanim zacznie się komplikować jeszcze bardziej. - Zobaczymy się tylko jeżeli będzie to koniecznie potrzebne. - dodaję.
- Magda proszę...
- Nie. - powtarzam i wychodzę do kuchni. Wszystko byle tylko uniknąć dalszej rozmowy z szatynem. Przez szybkę widzę, że przez chwilę jeszcze stoi przy barze ale kiedy Gloria zaczyna zasypiać rezygnuje. Jest zły. Nie wiem czy na nią, czy na mnie. Nie obchodzi mnie to. Bzdura! Cholernie mnie to obchodzi a nie powinno! Magda weź się w garść! Młodziaków ci się zachciało?!
- Mamo? - odwracam się i widzę zaskoczonego Tobiasa. No tak, powinnam być przy barze, a stoję za drzwiami do kuchni i wpatruję się w szklane koło. Dziewczynka na jego rękach wystawia w moją stronę rączki. Uśmiecham się tak samo szeroko jak ona i biorę ją na swoje ręce. 
- Dziękuję, że się zająłeś Bianką. Jeśli chcesz to możesz iść do kolegi albo do kina z jakąś koleżanką. - puszczam mu oko.
- Kolegów nie mam, dobrze wiesz, a co do dziewczyny... ty i Bianka jesteście jedynymi kobietami w moim życiu. 
- Ooo a od kiedy? - śmieję się przypominając sobie jak mój własny syn podrywał kelnerki i nie tylko. W tym momencie chłopak jakby trochę gaśnie.
- Od kiedy Gregor wynosił stąd Glorię. - wyznaje. No tak, Gloria.
- Masz może ochotę na spacer ze starą matką? - pytam lekko trącając go w ramię. Unosi kącik ust.
- Pójdę po wózek. 

     Innsbruck oprócz pięknego deptaku, który jest wyjątkowo oblegany przez cały rok przez turystów posiada jeszcze parę innych ciekawych miejsc, takich jak park Hofgarten. Zawsze pełno w nim rodziców z dziećmi. Bianka siedząca u mnie na kolanach właśnie usiłuje wziąć całą gałkę loda do buzi brudząc się przy tym niemiłosiernie. 
- No to mów co cię gryzie. - wzdycham widząc niewesołą minę mojego syna. Kopie jakiś mały kamyczek i siada obok mnie z rękami w kieszeniach. 
- Dlaczego Gloria tyle pije? - pyta wprost. Patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, w których wypisana jest powaga i zmartwienie.
- To nie jest nasza sprawa Tobias. - odpowiadam spokojnie.
- Jaki ma problem? - pyta nie zważając na moje poprzednie zdanie.
- Tobi powiedziałam ci, że...
- Powinniśmy jej pomóc mamo. Gloria przychodzi do nas codziennie. Jest miła, mądra i nikomu nie robi krzywdy. Dlaczego mamy pozwolić żeby zrobiła krzywdę sobie? - pyta z wyraźnym buntem w głosie. Obserwuję go. Na prawdę się o nią martwi i nie wiem czy to dobrze czy źle.
- Gloria ma rodzinę, która jej pomoże. Ale tylko, jeżeli sama tej pomocy będzie chciała. Nie możemy nikomu na siłę pomagać, bo to przyniesie odwrotny skutek.
- Myślisz, że mogłaby nas znienawidzić za to, że chcemy dla niej dobrze?
- Nie wiem. - odpowiadam szczerze. - Czasem ludzie muszą odreagować swoje smutki i bycie nieszczęśliwym. Często niestety wybierają zły sposób.
- Gloria jest nieszczęśliwa bo nie ma kogoś kto by ją kochał? - pyta poważnie.
- Tak. 
- Ty nie jesteś nieszczęśliwa. - zauważa. Moje zdziwienie powoduje, że natychmiast smutno się uśmiecha. - Nie powiesz mi, że tata cię kocha.
- Tobias proszę...
- Gdyby cię kochał, to chciałby być z tobą jak najczęściej. Chciałby spędzać z tobą każdą wolną chwilę. A on nawet nie chce mieć tych wolnych chwil. Nie zwraca na ciebie uwagi. Kiedy przyjeżdża do domu, to zachowuje się jakby był w hotelu, nie mówiąc już o mnie i Biance... - wyrzuca z siebie. Zaciskam zęby, bo ma cholerną rację. Ale co ja mogę? Rozmowy nie pomogły, awantury tylko pogarszały sprawę. - Dobrze wiem, że gdyby nie pojawienie się Bianki, teraz pewnie bylibyście po rozwodzie. - dodaje ciszej.
- Tobi...
- Mamo, nawet nie wiesz jak bardzo bym tego chciał. - wyznaje.
- Co ty mówisz synku... - nie mogę uwierzyć, że słyszę to od własnego dziecka.
- Taka jest prawda mamo. Gdybyś była teraz wolna, znalazłabyś kogoś, kto doceniłby to co robisz, jaka jesteś, kochałby cię tak jak powinno się kochać... - przerywa na moment. - Może nawet nie musiałabyś kochać nas za dwoje.
- Tata was kocha, tylko nie potrafi tego okazać.
- Sama w to nie wierzysz... - kręci głową. Chce mi się płakać. Żadna matka chyba nie chciałaby usłyszeć czegoś takiego od swojego dziecka. Że czuje się niekochane przez własnego ojca. - Wiesz dlaczego powinniśmy pomóc Glorii? - pyta. - Żeby kiedyś nie była jeszcze bardziej nieszczęśliwa niż teraz. - kończy. Dawno nie słyszałam tylu mądrych słów. I to od 14-latka. Bianka właśnie dostaje czkawki. Kolejnej dzisiejszego dnia. Wyraźnie nie jest tym zachwycona. Kładzie główkę na mojej piersi i rączką odsuwa od siebie loda, którego trzymam w dłoni. Tobias uśmiecha się szeroko i bierze loda ode mnie. - Mamo chciałbym, żeby Bianka powiedziała kiedyś do kogoś "tato". - mówi patrząc z uwielbieniem na siostrę. Ja też bym tego chciała. - Czego chciał Gregor? - pyta nagle.
- Przyjechał po Glorię. - odpowiadam. Kłamię. 
- Za tydzień mamy piknik rodzinny w kompleksie sportowym. - mówi. - Każdy powinien przyjść z rodziną, no i powinniśmy się w coś zaangażować, w jakieś przygotowania. - dodaje.
- W czym mamy pomóc? - pytam z uśmiechem.
- My? - dziwi się. - Bianka raczej nie pomoże w niczym znaczącym. - zauważa ponuro.
- Tata ma sympozjum. - wyjaśniam spokojnie. 
- Nie chcę go tam nawet. - mówi ostro. Milknę. Nie wiem jak mogę trafić do niego skoro jego ojciec mi w tym nie pomaga. Jak przekonać go do zaufania komuś niegodnemu zaufania. - Mogłabyś poprowadzić strefę dla maluchów. - proponuje. - Właściwie to już cię tam wpisaliśmy. - dodaje drapiąc się po głowie.
- Zapisaliśmy? - pytam nie bardzo wiedząc o kim mowa.
- No ja i... Gregor. - wyjaśnia. Kiedy słyszę imię szatyna od razu lekko się spinam. Nie wiem co zrobić, żeby samo imię przestało tak na mnie działać. Bo co zrobić żeby on przestał na mnie działać wiem dobrze. Unikać spotkań. - On chyba bardzo lubi dzieci, bo sam zajmie się wszystkimi atrakcjami dla nich. - dodaje. - Załatwił już faceta, który robi bańki mydlane wielkości tych dzieciaków, basen z kulkami i takie dziewczyny do malowania twarzy. Chce jeszcze zamówić klauna i magika ale nie wie czy to wypali. - kontynuuje. Obserwuję moją córkę. Wiem jak szatyn zachowuje się przy Biance, więc to, że zajmie się najmłodszymi mnie nie dziwi. On ma bzika na punkcie dzieci. I cholernego pecha w życiu. Ale to nie zmienia faktu, że nie powinien zachowywać się w taki sposób jak wtedy. - Mamo?
- Tak?
- Zgadzasz się? - pyta brunet.
- A mam inne wyjście? - wywracam oczami. Uśmiecha się szeroko zadowolony z siebie. W tym momencie zaczyna dzwonić mój telefon. Na wyświetlaczu widać wyraźnie napis, którego dawno nie widziałam. "ALEKS DZWONI". - Tata dzwoni. - mówię. Na twarzy bruneta pojawia się nie mniejsze zdziwienie. Więc odbieram. - Słucham... W parku... Coś się stało?... Dobrze... Tak, jasne... Będziemy za pół godziny. - mówię i rozłączam się. Patrzę na telefon zdziwiona tą rozmową.
- Czego chciał? - pyta Tobias nieufnie.
- Powiedział, że musi z nami pilnie porozmawiać i że to niespodzianka. 
- Jest w domu? - dziwi się nastolatek. 
- Tak. - odpowiadam sama będąc lekko zdziwiona. W oczach syna widzę lekkie zaniepokojenie ale i odrobinę nadziei. To normalne, że nadzieja ciągle w nim jest. To jego ojciec.

     Przez całą drogę do domu milczeliśmy. Głowy zajmowało nam jedno pytanie. Co takiego się stało, że Aleks z własnej nieprzymuszonej woli do nas zadzwonił i wcześniej wrócił do domu. Niestety przy wejściu do restauracji zauważam niepokojąco znajome auto. Co on tu do cholery znowu robi?! No i kiedy nas zauważa wysiada z samochodu podchodząc z delikatnym uśmeichem.
- Jak się czuje Gloria? - pyta od razu Tobi nie zważając na żadne reguły grzeczności. Szatyn patrzy na niego uważnie. Nastolatek za to wyczekującym wzrokiem przewierca głowę mężczyzny.
- Śpi. Jutro będzie lepiej. - odpowiada. - Właśnie o tym chciałem porozmawiać. - przenosi wzrok na mnie. To nie jest dobry pomysł. Nie powinniśmy przebywać zbyt blisko siebie, bo to źle się kończy. Raz się źle skończyło ale to był o ten jeden raz za dużo.
- Rozumiem, że szczyle nie powinni przy tej rozmowie być. - komentuje z niezadowoleniem nastolatek. 
- Zaraz do was przyjdę. - mówię, kiedy bierze wózek z siostrą ode mnie. 
- Nie zapomnij, że ojciec czeka. - przypomina mi i odchodzi. Szatyn jest zaskoczony i to zaskoczenie widać na jego twarzy choć bardzo chce je ukryć. 
- Będę miała na nią oko kiedy przyjdzie następnym razem. - mówię poważniejąc.
- Twój mąż jest w domu? - pyta wprost.
- Tak, ma dla nas jakąś niespodziankę. - odpowiadam i patrzę na niego wyczekująco.
- Przepraszam za wtedy. - odpowiada. Och...
- Nie przyjechałeś rozmawiać o Glorii. - komentuję.
- Możemy o tym zapomnieć? - pyta z nadzieją w oczach. No pewnie. Gdyby tylko się dało dzieciaku. Odwracam się i chcę odejść ale zatrzymuje mnie chwytając dość mocno za rękę. 
- Puść mnie! - warczę.
- Porozmawiaj ze mną. - mówi spokojnie. Jego oczy wwiercają się w moje. - Tylko o to proszę, o chwilę rozmowy.
- Zapominamy i jest jakby nic się nie wydarzyło. Koniec rozmowy. - odpowiadam zła. Przez chwilę tylko intensywnie na mnie patrzy. W końcu zbliża się jeszcze bardziej. Czuję jego oddech na policzku kiedy zaczyna mówić szeptem wprost do mojego ucha.
- To się wydarzyło, bo oboje chcemy tego samego Magda. - mówi cicho. - I oboje wiemy, że możemy sobie to dać, że możemy przez chwilę być tak po prostu szczęśliwi.
- Przed chwilą chciałeś zapomnieć. - przypominam mu. Moje serce znowu zaczyna galopować niebezpiecznie. Na Boga, jesteśmy przed moją restauracją i każdy moze nas zobaczyć!
- Chcę. - odpowiada i odsuwa się trochę ode mnie zmniejszając uścisk na mojej ręce. Teraz tonę w jego spojrzeniu. Smutnym i cholernie zdesperowanym. - Ale chcieć nie zawsze znaczy móc. - dodaje szczerze. Co ty nie powiesz.
- Jesteś młody, jeszcze wszystko przed tobą Gregor. Możesz mieć rodzinę i być szczęśliwy, jesteś na dobrej drodze do tego. - widzę jak zaciska zęby. - Sandra...
- Sandra nie jest już tą samą osobą co kiedy ją poznałem. - mówi szczerze. - Chcę czegoś więcej, chcę kogoś kto mnie zrozumie, kto ma takie samo wyobrażenie rodziny jak ja, kto jest moim ideałem.
- Skoro twoim ideałem jest starsza kobieta z dwójką dzieci i nadmiernymi kilogramami to masz beznadziejny gust. - komentuję. Uśmiecha się lekko. Zawsze było tak, że zdenerwowanie zamieniałam na żarty. Tym razem jest tak samo. Ale to nie zmniejsza powagi i abstrakcyjności tej sytuacji.
- Różnica wieku, której nie widać, dzieci, które bardzo chcę mieć, kilogramy, które jeszcze bardziej mnie przyciągają...
- Jesteś nienormalny. Powinieneś się leczyć! - prawie piszczę kiedy znów zbliża się do mnie na niebezpiecznie bliską od moich ust odległość. - Jeszcze przed chwilą chciałeś o wszystkim zapomnieć a teraz znowu zaczynasz komplikować! - mówię wkurzona. Zatrzymuje się w połowie drogi do moich warg i tylko patrzy. Chyba dotarło do niego to co robi. - Czego ty oczekujesz? - pytam wprost. Mam dość jego zachowania, które przypomina bardziej niezdecydowanego nastolatka zamiast dorosłego mężczyznę.
- Ciebie. - odpowiada krótko.
- Oszalałeś. - komentuję śmiejąc się. Odsuwam się od niego jak najdalej mogę i patrzę z niedowierzaniem na szatyna. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Że przyjdziesz, powiesz kilka ładnych słów, pogłaskasz mnie i wskoczę ci do łóżka? Jeśli potrzebujesz odmiany to idź do burdelu. Mnie i moją rodzinę zostaw w spokoju, bo...
- Chcę ciebie Magda. - powtarza przerywając mi. Coraz bardziej mnie przeraża. - Chcę tylko ciebie. - dodaje poważnie. Zaczynam się śmiać. Tak po prostu śmiać.
- Hahaha nie wierzę... Czy ty właśnie proponujesz mi romans? - pytam rozbawiona. On na takiego nie wygląda. Może i ranię jego uczucia ale innej drogi nie ma. Nie może być. Podchodzę do niego i uśmiecham się najmilej jak potrafię. - Wracaj do swojej piaskownicy dzieciaku. - mówię głaszcząc go delikatnie po policzku, które teraz zaczyna chodzić niebezpiecznie szybko. Odrywam dłoń od jego twarzy ale wzrok nadal pozostaje na jego oczach. Pociemniałych i wyraźnie zranionych. Serce mnie boli. Dawno mnie tak nie bolało, ale tak będzie lepiej, bo nie widzę innego wyjścia. Wyjście jednak samo przychodzi, a właściwie przybiega pod postacią nastolatka, który patrzy teraz na mnie intensywnie.
- Mamo... - dyszy. - Mamo nie uwierzysz...
- Co się stało? - pytam lekko przestraszona. Czuję na sobie wzrok szatyna. Bardzo ciężki.
- Tata dostał awans. Przenoszą go na co najmniej rok na inna uczelnię. - mówi.
- Słucham? 
- I chce żebyśmy pojechali z nim. - dodaje. - Wszystko już załatwił. Za dwa tygodnie wylatujemy do Stanów. - mówi zdyszany. Zerkam na szatyna. Patrzy na nastolatka niedowierzając. - Mamo zrób coś... 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za opóźnienie :*
Baaaaardzo Was przepraszam :*
Obiecuję poprawę ale nie obiecuję kiedy następny.
Buziole :*

wtorek, 14 kwietnia 2015

11. Nowe życie


~Innsbruck~

    Słyszę szelest satynowej pościeli. Czuję jak wbija paznokcie w moje plecy. Wiem, że jej serce bije coraz szybciej, że jej oddech staje się płytszy i co jakiś czas urywa się. Jej szyja jest tak przyjemnie ciepła, że moje usta nie mogą się od niej oderwać. Ten zapach... zmysłowy ale zdecydowany. Odważny. Bogaty. Tak bardzo do niej pasujący. Przesuwam dłoń po jej ciele, czuję delikatną skórę. Jest miękka. Nie przeszkadza mi kilka dodatkowych kilogramów tu i ówdzie. Moje usta wędrują po jej szyi, po linii szczęki, aż w końcu trafiam na jej usta. I tu wszystko się kończy. Urywa jak wspaniały sen, którego nikt nie chciałby przerywać, a który przerywa dzwoniący budzik. Odrywam się od niej i patrzę na jej spokojną twarz. Na oczy, które teraz uważnie mnie obserwują. Wyciąga dłoń spod poduszki i ze znaczącym uśmiechem macha mi foliowym kwadracikiem przed oczami.
- Załóż... - mówi cicho. Kładę się obok niej na plecach i patrzę na przedmiot w dłoni. A potem na nią. Cierpliwie czeka ciągle się uśmiechając. Dlaczego nagle wszystko przechodzi? Nie czuję nic. Nie czuję tego co jeszcze przed chwilą. Nie czuję tego pociągu, tego oddziaływania między nami. Nie ma ekscytacji, nie ma fascynacji, nie ma podniecenia. Nie ma nic. Nie ma tego co być powinno. Bo przecież nie można przestać uwielbiać kogoś od tak. 
   Siadam więc na łóżku i wpatruję się w swoje dłonie. Co ja robię? Co się ze mną dzieje? Co jest ze mną nie tak? Jedno wiem na pewno...
- Przepraszam ale nic z tego dzisiaj nie będzie Sandra. - mówię. Rzucam foliowy kwadracik na fotel obok łóżka i chowam twarz w dłoniach. To nienaturalne, żeby nie mieć ochoty na seks z własną narzeczoną. Nie pomaga nawet ten automatyzm, który zawsze sterował moim ciałem w jej towarzystwie. 
   Czuję jej dłonie na moich plecach. Jej pocałunki na karku i szyi. Czuję jak się przytula i opiera głowę na moim ramieniu. Czuję jej oddech na policzku ale to nie pomaga. Jestem jak bezużyteczna kukła. Jestem tu ciałem ale jakby mnie nie było. 
- Greg, co się dzieje? - pyta. - Martwię się o ciebie. - dodaje. 
- Nie wiem. - pocieram dłonią oczy. Wiem, że uważnie mnie obserwuje. Wiem, że zaraz zaczną się wyrzuty, że znów nie mam dla niej czasu ani siły, że najwyraźniej już mnie nie pociąga i że na pewno kogoś mam. 
- Możemy się dzisiaj tak po prostu poprzytulać. - mówi cicho. Z zaskoczenia aż odwracam głowę. Uśmiecha się delikatnie. Zupełnie tak samo jak kiedyś. I przez tą jedną chwilę rozpala się we mnie nadzieja, że uda nam się w końcu porozmawiać, spędzić noc na powrocie do początku, że znowu znajdę w niej tą wesołą blondynkę, którą pokochałem. - Może się naprawisz - dodaje. Słucham? Na moim czole pojawia się zmarszczka. - A jak już się naprawisz... - zaczyna cicho. Jej dłoń przemieszcza się w dół mojej klatki piersiowej. Natychmiast ją zatrzymuję. Moja nadzieja znika jak dotknięta bańka mydlana. Czuję zawód.
   Wstaję i zbieram swoje rzeczy po czym zakładam na siebie. Blondynka jest zaskoczona moim zachowaniem. Niech będzie. Teraz mam to gdzieś. Jak to się dzieje, że przez kilka lat nie widzimy nic poza jedną osobą, aż nagle pojawia się ktoś zupełnie obcy, kto jedynie tym, że istnieje, uświadamia nam jak bardzo jesteśmy nieszczęśliwi?
- Co robisz? - pyta.
- Idę się przewietrzyć. Nie czekaj na mnie. - mówię i wychodzę z mieszkania. Nie jestem w stanie tam dalej być. Czuję, że jestem nie fair. W stosunku do niej, do siebie i do Magdy. 

   Innsbruck ciemną nocą w środku tygodnia mógłby się wydawać pusty ale wcale tak nie jest. Na głównym deptaku bawi się mnóstwo ludzi. Mimo, że czuć jeszcze chłód, oni świetnie bawią się w fontannach. Beztrosko. Jak dzieci. Zasuwam bluzę pod szyję i siadam przy jednej z fontann. Najchętniej pojechałbym do restauracji i spędził resztę nocy z przyjaciółmi, którzy od kilku dni uwielbiają tam przebywać. Jak na złość. Prycham. Zagwarantowałem sobie dożywotni zakaz wstępu do tego lokalu. Głupotą, niepohamowaniem, natarczywością, bezczelnością... Całym sobą. Zamykam oczy i widzę jej wściekłe spojrzenie, kiedy zdołała mnie od siebie odepchnąć tamtej nocy. Złość, która wypełnia całe jej ciało. Zaciska pięści, drży, za szybko oddycha, a potem jej dłoń ląduje na moim policzku. Mam ochotę się zaśmiać. Otwieram oczy. Jakaś para właśnie intensywnie okazuje sobie uczucia pod strumieniem wody. Miała prawo mnie uderzyć. Zachowałem się jak bezczelny idiota. 
"- Co ty sobie wyobrażasz? Znamy się tydzień, rozmawialiśmy trzy razy!
- Myślałem, że się rozumiemy, że...
- To ćwicz myślenie bo ci idzie beznadziejnie! Masz narzeczoną, ja mam męża i dwójkę dzieci, to że mamy problemy nie upoważnia nas do zachowywania się nieodpowiedzialnie!
- Magda...
- Nie dotykaj mnie! 
- Ale...
- Wynoś się stąd!"
   Żołądek zwija mi się w supeł. Dlatego, że zrobiłem z siebie idiotę? Że wyszedłem na bezmyślnego i niedojrzałego gówniarza? Miała rację. Nasza znajomość jeszcze się na dobrą sprawę nie zaczęła a ja już ją skończyłem głupim zachowaniem. Co mnie do tego w ogóle pchnęło? Po jaką cholerę ją całowałem? Jeszcze te teksty o byciu nieszczęśliwym... Kręcę głową niedowierzając, że mogłem coś takiego zrobić. Wyciągam z kieszeni telefon. Sam sobie z tym nie poradzę. Dobrze o tym wiem. Z niczym sobie sam nie potrafię poradzić. Zegarek wyświetla kilka minut po północy. Sabrina z małym jest w tym tygodniu u swoich rodziców więc może Thomas jeszcze nie śpi. Waham się czy nacisnąć zieloną słuchawkę. Ma swoje życie. Zanim urodziło mu się drugie dziecko jeszcze miałem jakieś prawo go zadręczać swoją beznadziejnością i niezdecydowaniem ale teraz? Przykładam słuchawkę do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
- Halo? - odebrał.
- Thomas wiem, że jest późno i że pewnie jesteś już w domu...
- Gdzie mam przyjechać? - pyta wprost. Właśnie dlatego jest moim najlepszym przyjacielem. Zawsze wie, że coś się dzieje. I zawsze jest chętny do pomocy.
- Jestem na deptaku. 
- Na deptaku... - ziewa. - Będę za 20 minut. - rozłącza się. Mam wyrzuty sumienia ale jeśli tego z siebie nie wyrzucę, to zaczną zjadać mnie od środka. 

     Blondyn siada na ławeczce obok mnie i zasuwa pod brodę kurtkę. Jest rozespany więc na pewno mu zimno. Mi już nie. Ja mam gdzieś temperaturę. Im chłodniej tym lepiej mi myśleć. A myślenie teraz powinno być w moim wypadku produktywne i intensywne, bo bezmyślność powoduje, że robię głupoty. Staję się innym człowiekiem, nieznanym mi wcześniej.
- Możemy siedzieć tak do rana ale nie gwarantuję, że to rozwiąże twój problem. - mówi w pewnym momencie. Patrzy na mnie opierając się o ławkę tak, że prawie leży na niej. Jego oczy zawsze są spokojne i takie... mądre. Nawet jak gada głupoty to widać w nich ogromną inteligencję. Może to przez te małe zmarszczki wokół nich, które pojawiły mu się po upadkach?
- Coś jest ze mną nie tak Thomas. - mówię w końcu. - Nie poznaję siebie samego. Robię rzeczy, których nigdy wcześniej bym nie zrobił, o których nawet bym nie pomyślał... - urywam. Jak mu to wytłumaczyć?
- Zacznij od początku. - mówi spokojnie. - Mamy czas. - uśmiecha się przyjaźnie. Wie, że nie żartuję, że na prawdę mam problem. - Chodzi o skoki? - pyta. Kręcę głową. - Więc o Sandrę. - opiera głowę na ręce. To znaczy, że mam mówić a on będzie słuchał. 
- Kiedyś myślałem, że to ta jedyna... - zaczynam. - Że będziemy razem do końca życia. Kiedy się poznaliśmy byłem gówniarzem, który nie myślał za bardzo o przyszłości, a temat rodziny omijałem szerokim łukiem. Pamiętasz co ci powiedziałem jak się dowiedziałeś, że Kristina jest w ciąży?
- Że nie powinienem wierzyć laskom, że biorą tabletki i że mam skończone życie. - odpowiada.
- No właśnie. - potakuję. - Jak Lily się urodziła wszystko się u ciebie zmieniło. Stałeś się jeszcze weselszy, jeszcze bardziej szczęśliwy, życie właściwie zaczęło się na nowo, bo miałeś nowe cele... Ja też tego chcę. Od tamtej pory. Tylko, że z Sandrą tego miał nigdy nie będę.
- To, że Sandra nie chce mieć dzieci nie przeszkodziło ci w poproszeniu jej o rękę. - zauważa.
- Bo ciągle miałem nadzieję, że się coś zmieni, widziałem w niej ideał.
- "Widziałem"? - dziwi się. - Już nie widzisz? - pyta.
- Nie wiedziałem, że nie jest moim ideałem. - mówię wpatrując się w swoje dłonie. - Nie wiedziałem, że to co do niej czuję to przyzwyczajenie. Wiem, że z nią będę nieszczęśliwy. Już jestem nieszczęśliwy. 
- Gregor o czym ty mówisz? Macie się pobrać...
- Nie chcę się z nią żenić. - przerywam mu. Jest zaskoczony tą informacją. Każdy by był. - Ona... ja już chyba... ja chyba jej nie kocham Morgi. - wyznaję. Milczy. - Uświadomiłem to sobie kilka dni temu i ciągle utwierdzam się w tym przekonaniu. - dodaję.
- To normalne, że masz wątpliwości. Każdy takie ma przed ślubem. Bo to coś znaczącego, to jest coś raz na zawsze. To może spowodować, że...
- Nie Thomas. - znów mu przerywam. - Ja cały czas chciałem tego ślubu, to ja naciskałem, byłem pewny, że tego chcę. Nie boję się złożenia przysięgi. Marzę o tym, żeby być z kimś już na zawsze, żeby mieć dom i dzieci. To jest teraz większe marzenie niż zdobycie złota na olimpiadzie czy czegokolwiek innego. Ja niczego bardziej nie chcę tylko...
- Nie z tą kobietą. - kończy blondyn. Zrozumiał. Kiwam tylko głową. - Gregor, kim ona jest? - pyta nagle. Podnoszę głowę i patrzę na niego uważnie.
- Kto? - pytam.
- Nie zmienia się zdania na jakiś temat tak nagle. Nie przestaje się kogoś uważać za ideał od tak. Spotkałeś swój ideał, dlatego wiesz, że Sandra nim nie jest. Moje pytanie jest proste, kim ona jest? - wyjaśnia. Milczę. Biję się sam ze sobą czy powiedzieć czy nie. 
- Jest najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek poznałem. Ma w sobie wszystko co chciałbym widzieć w mojej żonie. Jest ciepła, wesoła, ma swoje zdanie, jest inteligentna i zaradna i cholernie kocha dzieci i zrobi dla nich wszystko. - kończę. Nawet nie zauważam jak zaczynam się uśmiechać kiedy o niej mówię. 
- Znasz ją tydzień i jest dla ciebie nieosiągalna. - mówi. Patrzę na niego ze zdziwieniem. Jest poważny. Jest poważny, bo się martwi. Wie, że jestem bliski popełnienia jakiegoś błędu, a bardzo nie chce, żebym go popełnił.
- Skąd...
- Magda jest ideałem dla większości mężczyzn. To kobieta kompletna Gregor ale stała się taka, bo wyszła za mąż i urodziła dzieci. - mówi. - Zapomnij o niej póki nie zrobiłeś jakiejś głupoty. - dodaje. I co teraz? Milczę. Zamykam oczy i chowam je w dłoniach. - Chryste Panie Gregor coś ty narobił? - pyta siadając wyprostowany. - Czy wy...
- Nie. - zaprzeczam. - Ale niewiele brakowało. - dodaję przecierając oczy.
- Oszalałeś?! Ona jest mężatką, jest od ciebie kilka lat starsza, ma dzieci, obowiązki i głowę na karku! 
- Dlatego mnie odepchnęła i kazała się wynosić z jej domu.
- Kiedy ty u niej byłeś? - dziwi się. Mogę jedynie westchnąć.
- Pamiętasz jak w tamtym tygodniu graliśmy u niej w restauracji? - pytam. Kiwa głową. - Gloria napomknęła Magdzie coś, że coś nas może łączy czy coś, a wcześniej Tobias zapytał mnie czy podrywam jego matkę... Dla niej to było za dużo i zdenerwowana poszła uśpić Biankę. 
- I?
- Sandra przyszła do mnie. Powiedziała, że jak mnie zobaczyła z ta gitarą to znowu się we mnie zakochała. Pokłóciliśmy się, bo wygarnąłem jej, że to ona zabroniła mi grać i jakoś tak wyszło, że poszedłem do Magdy. Chciałem ją przeprosić za Glorię i te niepotrzebne insynuacje z jej strony. Chwilę rozmawialiśmy i... Thomas ja jej nagadałem tyle głupot... - kręcę głową. - Zachowałem się jak jakiś napalony małolat rzucający tanie teksty o szczęściu, który chce zaliczyć koleżankę ze szkoły. - jęczę. - Jak sobie to teraz przypomnę to mam ochotę pierdolnąć głową w ścianę. - kontynuuję. 
- Wiesz... pocałunek to chyba jeszcze nie jest coś bardzo komplikującego sprawę. - zaczyna. Jest skupiony. Chyba chce powiedzieć coś mądrego ale czy głupi zrozumie mądre gadanie, kiedy z dorosłego odpowiedzialnego faceta zamienił się w bezmyślnego gówniarza? - Powinieneś z nią pogadać. - mówi.
- Chyba żartujesz. Ona nie chce mnie znać.
- Czułeś coś wtedy? - pyta poważnie. Zaskakuje mnie tym pytaniem. Dawno już nie był tak dociekliwy. Ale chyba tak musi być jeśli chce usłyszeć jakąś dobrą radę. Thomas musi wiedzieć wszystko.
- W tamtym momencie czułem jakbym wygrał nowe życie Morgi. Ja... nigdy jeszcze nie czułem takiego przyciągania. To było coś więcej Thomas. 
- Gdyby taka sytuacja powtórzyła się jeszcze raz... - zaczyna.
- Zrobiłbym dokładnie to samo. - odpowiadam na niezadane pytanie. Milczy. Patrzy tylko na mnie uważnie i analizuje moje słowa.
- Musisz ją przeprosić i obiecać, że nigdy więcej się to nie powtórzy. - mówi w końcu. - Z Sandrą jesteś kilka lat, Magdę znasz ile, tydzień? Dwa? Z Sandrą planujesz przyszłość, a z Magda nie ma żadnej przyszłości. Sandra kocha cię na swój własny pokręcony sposób, a Magda kocha swoje dzieci i męża. Sandra...
- Sandra jest mi teraz obojętna, a Magda zajmuje cały umysł. - przerywam mu.
- To nie ma prawa bytu Gregor. I dobrze o tym wiesz. - odpowiada pewnie. - Jesteś trenerem Tobiego i na tym powinieneś poprzestać. Restaurację omijaj szerokim łukiem, z kontakty z Magda zredukuj do absolutnego minimum. Jak będziesz chciał tam iść i ją przeprosić idź wtedy kiedy będzie tam Gloria i się jej trzymaj. Zacznij myśleć realnie Greg, bo mylisz miłość z fascynacją. To, że w twoim związku pojawiła się nuda czy kryzys nie oznacza, że masz szukać czegoś nowego. Zwłaszcza, kiedy nowe jest zajęte od parunastu lat. - kończy. Zaciskam zęby. Mam ochotę powiedzieć mu, że chyba już nie potrafię i że to koniec mnie i Sandry ale widzę jego wzrok. Stanowczy, pewny i nieznoszący sprzeciwu. - Pomyśl logicznie Gregor. To nie miałoby szans przetrwania. Musisz stłumić te uczucia zanim ogłupiejesz.
- Nie wiem czy potrafię uratować to co mam. - mówię szczerze.
- Nie potrafisz czy nie chcesz? - pyta. Sam nie wiem co odpowiedzieć. Wzdycham i uśmiecham się drwiąco.
- Na kryzys wieku średniego chyba jeszcze za wcześnie, nie? - pytam. Nie jest mu do śmiechu.
- Wiesz, że traktuję cię jak brata. - mówi. Patrzę na niego zrezygnowany. - Nie chcę, żebyś przez chwilowe porywy serca został potem sam. Masz większe szanse na założenie rodziny z Sandrą niż na przywłaszczenie sobie cudzej na dobre. Więc proszę cię, przemyśl to i spróbuj uratować to co masz. - kończy i wstaje z ławki ciągnąc mnie za sobą.
- Idziemy się napić? - pytam.
- Ja idę spać, a ty wracasz do Sandry. - oznajmia. 

     Wchodzę do sypialni i widzę śpiącą głęboko blondynkę. Rozkopała się. Zawsze się rozkopuje. Uśmiecham się pod nosem. Pamiętam jak nie raz oberwałem kolanem w miejsce, które powinno pozostać nietknięte. Wtedy dużo się śmialiśmy, dużo rozmawialiśmy, kochaliśmy się. Teraz to już tylko automatyczny seks bez większych emocji. A przecież kiedyś było tak dobrze...
  Siadam na brzegu łóżka i obserwuję jej twarz. Czy to możliwe, że przestałem ją kochać? Nadal wygląda tak jak kiedyś, ma uśmiech, który kilka lat temu mógłbym oglądać całą noc. Odgarniam jej kosmyk włosów na bok. Wciąż ma tak samo delikatną skórę. Tak samo bladą i uroczą. Więc czemu kiedy się budzi moje serce przestaje galopować? Czy ona się zmieniła czy ja się zmieniłem? 
   Kładę się obok niej i oplatam ją ręką. Zamykam oczy i znów czuję jej charakterystyczny zapach. Kiedyś lubiliśmy tak po prostu pomilczeć. Po prostu być ze sobą. Teraz nawet nie mam ochoty na przebywanie razem. Wszystko stało się takie... puste. Emocje gdzieś uciekły i wkradła się rutyna. Nie miałbym nic przeciwko rutynie, gdybym tylko mógł ją dzielić z nią i z dziećmi. A jedyne czego mogę się spodziewać to cisza między nami przeplatana zbliżeniami, które nie mają nic wspólnego z miłością. Mam ochotę wrócić do tamtych chwil. Do tamtej kobiety, bo...
- Tęsknię za tobą Sandy...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest kolejny :)
Akcja trochę się rozwija :D
Przyznać  się, kto był pewien, że początek jest interakcją Grega i Magdy?? :D
Kolejny nie wiem kiedy więc zagladać :P
Buziole :*