poniedziałek, 30 marca 2015

5. Szczęście innych


~"Wagabunda"~
     Obserwując jak Gloria miota się z serpentynami chcąc za wszelką cenę samodzielnie zawiesić je na belkach pod sufitem, mam ochotę zaśmiać się głośno. Zachowuje się jak Zosia samosia. Uparta i nie dająca się wykazać swojemu bratu. Szatyn stoi obok skaczącej brunetki usiłując wytłumaczyć jej, że sam zrobi to szybciej, bo za chwilę pojawi się tu solenizant. Nie pomaga, bo Gloria już jest wesoła. Nie powinna tyle pić. I chyba powinnam ostrzec jej brata, że sytuacja troszeczkę wymyka się spod kontroli. Tylko czy ja w ogóle mam prawo się wtrącać? 
    Pozostali goście usiłują uratować tort, który podczas drogi do restauracji stracił pewną część. Istotną, bo tort w kształcie kryształowej kuli, bez kuli raczej nie ma prawa bytu. Niektórzy z nich bawią się balonami, niektórzy serpentynami, a jeszcze inni kolorowymi czapeczkami. Jeśli ktoś kiedyś powie mi, że sportowcy to poważni ludzie skupieni na tym co robią, popukam mu w czoło. To grupa roześmianych ludzi, którzy uwielbiają dobrą zabawę i co chwilę wpadają na coraz głupsze pomysły. 
    Biorę na ręce moją Calineczkę, którą właśnie przyniosłam z góry. Liczyłam, że może jednak będzie spała ale słysząc w słuchawce jej gaworzenie nie mogłam zrobić nic innego. Mira ma wolne, a nie mam innej opiekunki. Cóż... 
- Bianka dziś zabawia gości? - pyta nastolatek, który właśnie stanął obok mnie za barem. Patrzę na niego uważnie. Jest spięty. Widać to gołym okiem. 
- Jeśli nie chcesz obsługiwać swojego trenera możesz się nią zająć na górze. - mówię z uśmiechem. Przez chwilę zastanawia się nad moją propozycją ale kręci głową.
- Chcę zarobić. - mówi.
- Za opiekę też mogę ci zapłacić. - dodaję. Daje małej całusa w nos i wzdycha.
- Nie mamo. Dam radę. - odpowiada.
- Ok. Jak chcesz. - odpowiadam. Rozglądam się po sali. Wszystko jest gotowe. Goście zgromadzili się w jednym miejscu, Gloria z bratem o czymś zażarcie dyskutują, stoły są pełne, a muzyka jest przygotowana. - Ten twój trener... całkiem miły człowiek. - przyznaję. Brunet patrzy na mnie podejrzliwie.
- Nie odezwał się do ciebie ani słowem. - zauważa.
- Przywitał się i podziękował za możliwość zorganizowania przyjęcia. - odpowiadam.
- Gapił się na ciebie jak niedorozwinięty. - mówi.
- Tobias! - upominam go.
- No co? Zazwyczaj karci wszystkich wzrokiem, mówi strasznie dużo i udaje wszystko wiedzącego cwaniaka, a jak cię zobaczył to jakby zgłupiał. - mówi wzruszając ramionami.
- Czemu go nie lubisz? - pytam.
- Czemu sądzisz, że go nie lubię? - pyta mnie unikając odpowiedzi.
- Bo mam oczy i uszy skarbie. - odpowiadam sadzając córkę na ladzie barowej. Bawi się moimi włosami co chwilę się śmiejąc. Mój mały promyczek. - To, że ma fryzurę jak Kurczak Mały nie powinno przesłaniać ci obiektywnego osądu. - dodaję, żeby wywołać i niego choć mały uśmiech.
- Nie jest tak, że go nie lubię. Po prostu... - zastanawia się jak to ująć. Przenoszę na niego swój wzrok. Coś go gryzie. Widzę to.
- Tobi? Co jest? - pytam łagodnie. Wzdycha.
- Jest najlepszy. Wiem to. I jest dobrym trenerem. O dziwo. Tylko, że nie jestem pewien czy mogę mu zaufać. - wyznaje.
- Zaufać? - dziwię się.
- Coś mi obiecał. I nie wiem czy dotrzyma słowa. - dodaje. Martwi mnie to.
- Coś ważnego? - pytam. Wiem, że i tak nie powie mi co konkretnie ale może chociaż rąbek tajemnicy wyjawi. Niestety nie jest mi to dane, bo do baru podchodzi Gloria razem z bratem. Kobieta widząc małą od razu zawiesza najszerszy uśmiech na twarzy na jaki ją stać. Bierze Biankę na ręce, a ta uśmiecha się do niej wesoło.
- Glolia! - mówi po swojemu. 
- No dzień dobry księżniczko... a dasz mi buziaczka? - pyta. Księżniczka wystawia swój uroczy dzióbek w jej stronę. Zerkam na szatyna. Patrzy na moją córkę uważnie się jej przyglądając. - A wiesz kto to jest? - brunetka wskazuje dłonią na swojego brata. - To jest Gregor. - mówi. - Pomachaj Gregorowi co? - prosi malutką. Ta patrzy przez chwilę na szatyna, który teraz się do niej uśmiecha ale po chwili chowa głowę w ramieniu brunetki.
- Hej, nie wstydź się mnie. - mówi spokojnie i głaszcze ją po główce mężczyzna. Jest taki... rozpogodzony. 
- Bianka ma 6 zmysł co do ludzi. - mówi Tobias zwracając na siebie uwagę wszystkich. Bierze srebrną tacę i idzie w stronę pozostałej dwójki kelnerów. Tymczasem do nas podchodzi blondynka, z którą kiedyś Gloria wybierała zaproszenia ślubne. Widząc moją córkę na rękach Glorii wywraca oczami.
- Michi dzwonił, że zaraz będą. - mówi. Mężczyzna tylko kiwa głową i ciągle się uśmiechając wyskakuje zza pleców siostry powodując u małej wesoły śmiech. Jej radość udziela się wszystkim. Zwłaszcza mi. Blondynka patrzy na niego jak na idiotę. Z ogromną niechęcią zerka na Biankę. Gloria miała rację, Sandra nie lubi dzieci...

    Głośna muzyka nie sprzyja małym dzieciom. Właśnie dlatego siedzę teraz w przezroczystym pomieszczeniu stworzonym specjalnie dla dzieci i bawię się małą kolorową piłką z moim kochanym szkrabem. To pomieszczenie było chyba jednym z najlepszych pomysłów na jakie wpadłam. Mam ciszę i mogę się bawić z córką, a jednocześnie mam kontrolę nad salą. Apropo sali...
- Mogę? - zza drzwi wychyla się głowa szatyna. 
- Coś nie tak? - pytam przejęta. 
- Nie nie... - odpowiada i uśmiecha się kiedy mała dostaje czkawki. - Wszystko jest w porządku. Wszyscy są zadowoleni i bardzo chwalą jedzenie. - mówi siadając na małym czerwonym krzesełku zaraz obok Bianki. - Jeszcze raz chciałem podziękować, że mogliśmy tutaj się wbić tak nagle. - mówi z wdzięcznością w głosie. 
- Nie ma za co. - mówię już drugi raz tego dnia. Uśmiecha się delikatnie. Uroczo. Boże o czym ja myślę?! 
- Tobias... - zaczyna.
- Znowu coś zrobił na treningu koledze, tak? - pytam zrezygnowana.
- Nie, ostatnio jest wyjątkowo... spokojny. I posłuszny. - mówi poważnie.
- Na pewno rozmawiamy o moim synu? - pytam śmiejąc się lekko. Również się uśmiecha. 
- Martwi mnie to, że tak zmienił swoje nastawienie do mnie. - odpowiada. - Wiem, że nie za bardzo za mną przepada ale...
- To nie prawda. - przerywam mu. Patrzę mu prosto w oczy. Jest zdezorientowany. - Rozmawiałam z nim o tym, bo sama widziałam jak dzisiaj się zachował. 
- Wyjaśnił coś? - pyta. Jest wyraźnie zainteresowany odpowiedzią. 
- Pierwszy raz widzę, żeby jakikolwiek trener chciał znać odpowiedź na to pytanie. 
- Poprzedni trenerzy nie chcieli? - pyta zdziwiony.
- Każdy chciał mieć spokój z Tobim, nie interesowały ich powody jego zachowania. Chyba woleli się nie wtrącać i zostawić poradzenie sobie z tym problemem mi. Nie zawsze mi się to udaje. Za co przepraszam. - wyznaję.
- Mam wrażenie, że Tobi walczy ze sobą. Z jednej strony robi wszystko, żeby w końcu jego tata zareagował a z drugiej, nie chce sprawiać Pani więcej przykrości, zawodu i problemów.  - mówi. 
- Tobias jest... skomplikowany. - mówię po chwili. - Bardzo boi się zaufać jakiemukolwiek dorosłemu. Zwłaszcza mężczyźnie, który odnosi sukcesy. Komuś, kto jest kimś znaczącym w swoim środowisku i kto skupia całe swoje życie właśnie na tym. - próbuję delikatnie nakreślić to, z czym teraz boryka się mój syn. Szatyn od razu orientuje się o co mi chodzi.
- Jestem podobny do jego ojca. - stwierdza. Jest poważny i jakby trochę... zmartwiony. Pierwszy raz spotykam się z takim dbaniem o swoich podopiecznych. Widać jak bardzo mu na nich zależy. 
- W jego postrzeganiu ludzi owszem. - odpowiadam. Przez chwilę panuje cisza przerywana jedynie gaworzeniem małej. Teraz podchodzi do szatyna i daje mu jedną z książeczek leżących na stoliku. 
- Czym zajmuje się tata Tobiasa? - pyta nagle.
- Jest neurochirurgiem. Pracuje na uczelni, często wyjeżdża na sympozja, a kiedy jest tutaj... jego domem staje się szpital. - wzdycham. I nagle czerwona piłeczka staje się taka interesująca.
- Ambitny i oddany pracy. - komentuje szatyn. Bianka się niecierpliwi i zaczyna ciągnąć go za nogawkę. - Lekarz z powołania. - dodaje. Patrzę teraz na niego i nie potrafię ukryć żalu jaki teraz czuję. Nie do niego ale do własnego męża.
- Jeżeli ktoś oddaje całego siebie swojemu powołaniu, po co zakłada rodzinę? - pytam. - Prędzej czy później będzie musiał wybrać. Mój mąż wybrał. - mówię. Szatyn patrzy na mnie poważnie jakby intensywnie trawiąc to co powiedziałam. - Tobias boi się, że pan tak jak mój mąż, nie dotrzyma danych mu obietnic. Dlatego woli utrzymywać dystans. A ta grzeczność może wynikać z tego, że miał pan u nas zrobić przyjęcie, albo chciał przypodobać się Glorii. - dodaję z uśmiechem.
- Gloria... - wzdycha szatyn i bierze małą na kolana, na co dziewczynka reaguje uśmiechem.
- Glolia! - woła. 
- Przepraszam, jeżeli wchodzę z butami w nieswoje życie ale... wydaje mi się, że nie jest do końca szczęśliwa. - zauważam. Od razu kieruje swój wzrok na mnie. - I nie za bardzo potrafi sobie z tym poradzić.
- Wiem. - przyznaje. - Tylko nie bardzo wiem jak jej pomóc. - przyznaje wyraźnie zmartwiony. - Zawsze chciała mieć dużą rodzinę. Jak do tej pory nie udał jej się żaden krok w tą stronę. - mała zaczyna tarmosić szatyna za koszulę kiedy wciąż nie zaczyna czytać książeczki.
- Bianka! - upominam ją. Patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi oczkami i mam ochotę sama się skarcić. - Tak nie można, pan jest naszym gościem, chodź do mnie ja ci poczytam. - mówię wyciągając ręce. Chowa twarz w jego koszuli powodując u niego szeroki uśmiech.
- Księżniczka ma inne życzenie mamo - mówi wesoło i łaskocze małą. - To co? Poczytamy jakąś bajeczkę? - pyta poprawiając sobie małą na kolanach.
- Tak nie można... - zaczynam ale nie daje mi skończyć.
- Ostatnio wolę towarzystwo dzieci od towarzystwa dorosłych zachowujących się jak dzieci. - śmieje się. Otwiera książkę na pierwszej stronie i zaczyna czytać. Jego głos staje się bardziej cichy ale tak samo ciepły. Mała słucha go jak urzeczona. Patrzy na niego zamiast tradycyjnie na książeczkę. Jej wielkie błękitne oczka skupiają się na jego twarzy. Moje oczy także. Ma w sobie coś takiego, czego dawno nie widziałam u żadnego mężczyzny. I nie jest to coś w jego urodzie, która oczywiście jest swojego rodzaju wyjątkowa, bo każdy jest wyjątkowy ale istotne jest coś innego. Coś zupełnie innego mnie intryguje. Jego widoczna, nieukrywana radość z przebywania z dzieckiem. To jak się z nim obchodzi, to jak się do niego zwraca, jak się z nim zaprzyjaźnia. Dzieci zawsze są szczere w swoim zachowaniu. Zawsze pokazują czy kogoś lubią czy nie. Zwłaszcza Bianka. A ta, w tym momencie jest jak zaczarowana. Tak zaczarowana jak ja. Obie wciągnęłyśmy się w historię kopciuszka. Nawet nie zauważyłam kiedy historia się skończyła a mała zasnęła w ramionach szatyna. - Wiele bym dał, żeby móc tak uśpić swoją córkę. - mówi cicho, ciągle wpatrzony w Biankę. 
- Wszystko przed panem. Zwłaszcza teraz, kiedy zbliża się ślub. - mówię z delikatnym uśmiechem. Po jego twarzy przemyka cień, którego nie chce pokazać, a który wyraźnie widać.
- Tak. Wszystko przede mną. - mówi patrząc ciągle na małą. 
- Gregor czemu nie... - blondynka milknie kiedy wchodzi do pomieszczenia, w którym jesteśmy. - Co ty robisz? - pyta go. Patrzy na nią i lekko się uśmiecha. 
- Już do was idę. - mówi. Wstajemy oboje i biorę małą na swoje ręce. Szatyn jeszcze przez moment patrzy na moją córkę i głaszcze ją po główce. - Dziękuję. - mówi do mnie cicho. Podnoszę na niego wzrok. Ma tak smutne oczy, że nie potrafię uwierzyć, że to ten sam wesoły facet, który jeszcze godzinę temu szalał na parkiecie ze swoją narzeczoną. Kiedy wychodzi robi się bardzo cicho. Za cicho. 
- Nie ma za co... - mówię już do siebie.
- Mamo? - tym razem podchodzi do mnie syn.
- Co się dzieje? - pytam.
- Wszystko w porządku? - pyta.
- Tak, czemu miałoby być inaczej? - pytam uśmiechając się do niego.
- Ojciec dzwonił? - pyta.
- Tak. Ciężki przypadek. Musiał zostać w szpitalu. - wyjaśniam nieobecność męża.
- Jasne. - bąka. - O czym rozmawiałaś z moim trenerem? - pyta tym razem. Przez chwilę się zastanawiam nad odpowiedzią. - Czyli o mnie. - wzdycha.
- Martwi się o ciebie. - mówię. - Powinieneś z nim szczerze porozmawiać na treningu Tobias. - dodaję.
- Nie wiem czy mam ochotę. - odpowiada. - Jeśli twoja oferta jest nadal aktualna to wezmę Biankę i pójdę z nią na górę. - proponuje.
- Tata powinien przyjechać lada moment. - mówię podając mu siostrę.
- Jasne. - mruczy ponownie.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie idziesz na górę z powodu trenera? - pytam podejrzliwie.
- Gloria się schlała. - mówi wprost.
- Słucham?! - oburzam się lekko ale to jest bardzo możliwe.
- Zasnęła przy stole proponując Fettnerowi, żeby zrobił jej dziecko. - dodaje. Widząc moją minę sam się uśmiecha. - Nie będę w stanie nic zdziałać mamo. A nekrofilia nie jest dla mnie. - puszcza mi oko i wychodzi na górę. Kręcę tylko głową z uśmiechem na ustach ale widząc zatroskany wzrok szatyna siedzącego teraz przy siostrze przestaje mi być do śmiechu. Wszyscy mamy problemy. I ja i Gloria i jej brat. Co w tym wszystkim jest najgorsze? Że każde z nas pragnie tego samego. Pełnej, kochającej się rodziny. Aż mam ochotę prychnąć. Czas najwyższy napić się kieliszek wina i  obserwować szczęście innych...




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wymęczony ale jest. 
Nie wyszło mi to tak jak chciałam ale kolejny będzie lepszy. 
Będzie w środę :)
Buziole :*
I dziękuję za tak liczne komentarze :*:*:*

piątek, 27 marca 2015

4. Cholerny ideał


~SV Innsbruck Bergisel~

    Patrzę na tabelki, które przed chwilą wypełniły się wynikami. Jestem zaskoczony. To trzeba przyznać. Marcus mówił, że te dzieciaki są jednymi z najlepszych i mówił też, że każdy z nich chce być lepszym od pozostałych ale nie spodziewałem się, że będą starać się aż tak. Liczyłem na to, że zaczną się w końcu buntować, że ciągle tylko przeskakują przez pachołki, że podnoszą ciężary z głębokimi przysiadami, że stawiam im poprzeczki coraz wyżej. Nawet okrążenia wokół kompleksu traktują bardzo poważnie i starają się je pokonywać w coraz lepszym czasie. 
    Byłem przekonany, że zaczną kłócić się między sobą o wyniki. I pojawiła się kolejna niespodzianka. Zaczęli współpracować i doceniać miejsca i wyniki pozostałych. Starają się słuchać uważnie moich sugestii i ocen i poprawiać to, co w nich szwankuje. Ten idealny świat codziennie jednak psuje mi jedna osoba. Jeden cholernie uzdolniony cwaniaczek, który zawsze ma coś do powiedzenia na temat moich metod trenerskich. Od początku mojej pracy tutaj z wyjątkiem ostatnich dwóch dni.
    Obok mnie staje wesoła brunetka w okularach przeciwsłonecznych i szybkim ruchem daje mi kuksańca w bok. Wzdycham.
- Kiedy ty dorośniesz Gloria? - pytam nadal przeglądając kartki.
- Jak znajdę księcia z bajki. - odpowiada. - Jak zajęcia? - pyta.
- Spokojnie.
- To dobrze. - rozgląda się dokoła.
- Za spokojnie. - dodaję zamykając teczkę z kartkami. Dziwi się patrząc na mnie. Kilka metrów od nas przechodzi nastolatek i niespokojnie zerka w naszą stronę. - Jest i mój problem. - mówię do niej. - Mistrzu chodź na chwilę! - wołam go. Niepewnie podchodzi do nas i lekko uśmiecha się do Glorii. 
- Dzień dobry. - wita się cicho.
- Cześć. - odpowiada wesoło moja siostra.
- Coś jest nie tak trenerze? - pyta.
- To ja chciałem zadać ci to pytanie. - odpowiadam. Wydaje się zdezorientowany. - Wczoraj się do mnie w ogóle nie odzywałeś.
- Żeby przestać pana drażnić. Sam pan powiedział, że czasem za dużo mówię. - oznajmia.
- Owszem. Ale wtedy wiem co tak na prawdę myślisz i mogę jakoś ci pomóc. Kiedy nic nie mówisz, nie wiem czy coś jest nie tak, jak wczoraj, a kiedy odnosisz się do mnie z szacunkiem zaczynam się martwić co takiego jest nie tak, jak dzisiaj. - wyjaśniam. Widzę, że ma dość i najchętniej by uciekł ale nie ma tak prosto. - Co jest? - pytam. Patrzy przez moment na moją siostrę po czym znów zerka na mnie.
- Szczerze pragnę stać się lepszym zawodnikiem, a żeby tak się stało muszę być lepszym człowiekiem. Zaczynam od szacunku dla starszych. - odpowiada poważnie. Gloria zaraz pęknie ze śmiechu. Ja za to mam ochotę lekko trącić go w grzbiet żeby przestał gadać głupoty.
- Przestań ściemniać dzieciaku. - pocieram dłonią oczy. - A teraz serio, co się z tobą dzieje? Dzisiaj Eric był bardziej złośliwy w stosunku do ciebie ale nic mu nie powiedziałeś. Co jest nienaturalne. - zauważam.
- Nie chcę sprawiać kłopotów mamie. - mówi irytując się tą rozmową. Mam wrażenie, że chce powiedzieć "a co cię to obchodzi? Powinieneś się cieszyć." - Wystarczająco się już nasłuchała o mojej niesubordynacji. Ma na głowie dom, interes i moją siostrę, która z racji wieku nie zajmie się sama sobą, więc z miłości do mojej rodzicielki postanowiłem się zmienić na lepsze. 
- Zmienić na lepsze... - powtarzam sceptycznie.
- Dorosnąć. - dodaje. Jego powaga rozwala mnie zupełnie. Ten dzieciak na prawdę coś kombinuje i nie mam pojęcia co. To mnie martwi. Taka nagła zmiana nastawienia jest czymś czego nie lubię. Bo nie wiem czego mogę się spodziewać, a niespodziewane może być niebezpieczne.
- Przepraszam trenerze ale spieszę się do domu. Tata powinien już na mnie czekać. - mówi.
- Ok, zmykaj. 
- Do widzenia. - mówi grzecznie do mojej siostry. No pięknie. Uśmiecha się jak ja kiedyś. Ona mu się podoba. Moja siostra podoba się mojemu podopiecznemu. Mam ochotę zaśmiać się bardzo głośno.
- Do zobaczenia Tobi. - odpowiada wesoło i macha mu na pożegnanie. - To co? Jedziemy? - pyta.
- Tak, tylko wezmę rzeczy na zmianę. Mają tam łazienki, prawda? - pytam idąc do baraku.
- To lokal najwyższej klasy mój drogi. - mówi oburzona. Patrzę na nią sceptycznie.
- Mówisz tak, bo tak jest, czy dlatego, że twoja nowa przyjaciółka jest jego właścicielką? - pytam wieszając torbę na ramieniu. Wystawia mi język i macha przed nosem kluczykami do auta. - Kiedy... - nie. Nie chcę wiedzieć jak i kiedy zdobyła moje kluczyki. Wywracam jedynie oczami i pokazuję jej, że ma już iść. - Jeśli chcemy zdążyć zanim Michi przyprowadzi Stefana to radzę ci się pospieszyć. - mówię kiedy zamiast wsiąść za kierownicę stoi i gapi się na coś na parkingu. - Gloria?
- Biedny chłopak. - mówi w końcu.
- Kto? - pytam nie rozumiejąc o kogo jej chodzi. Dopiero wtedy dostrzegam nastolatka stojącego na krawężniku z plecakiem na ramieniu. Jest wyraźnie przybity. Zawiedziony. Cholernie mi go szkoda.
- Ojciec Tobiego to idiota. - mówi wkurzona i trzaska drzwiami od samochodu. Dopiero w tym momencie uświadamiam sobie, że przecież nie mówiłem jej jak chłopak ma na imię. Patrzę na nią podejrzliwie. 
- Skąd go znasz? - pytam w końcu. - I skąd wiesz cokolwiek o jego ojcu? - dodaję zainteresowany. Uśmiecha się przepraszająco. 
- Znam jego mamę. - odpowiada wzruszając ramionami. - Podwieziemy go.
- Zdążymy? - pytam, chociaż w tym momencie najmniej mnie to interesuje. Dzieciak może i nie jest wzorowym, grzecznym nastolatkiem ale zasługuje na zwykłą podwózkę do domu. Przez własnego ojca. Marcus znów miał rację. Ten dzieciak ma przekichane. 
- Jedziemy w tą samą stronę. - puszcza mi oko i macha Tobiasowi. Ten niechętnie wlecze się w naszą stronę ciągle jednak oglądając się za siebie. Jakby pomimo tego, że doskonale wie, ze jego ojciec nie przyjedzie, nadal miał resztki nadziei. - Wsiadaj. Podrzucimy cię. - mówi biorąc od niego plecak.
- Nie chciałbym robić kłopotu. - mówi patrząc teraz na mnie.
- Od kiedy? - pytam z lekko drwiącym uśmiechem. Miota we mnie piorunami z oczu i z wielką chęcią wsiada na tył samochodu. Jedynie wyprowadzając go z równowagi mam możliwość dotarcia do niego. Gloria jedynie kręci głową śmiejąc się wesoło. 
    Podczas drogi do... właściwie nie wiem dokąd, często zerkam w lusterko. Chłopak patrzy w szybę z miną wyrażającą złość. Trudno byłoby nie być na jego miejscu złym, kiedy osoba, na którą wydawałoby się, że można najbardziej liczyć, najbardziej zawodzi. Nie rozumiem jego ojca. Ma tak zdolnego syna i tak bardzo ambitnego, a w ogóle się nie interesuje. Praktycznie o nim zapomina. Nie potrafiłbym chyba zapomnieć o własnym dziecku. Nawet gdyby było najgorsze z całej grupy i nie nadawało się do tego co robi, i tak bym je wspierał i był z niego dumny. Bo przecież determinacja i ciężka praca to 80% sukcesu. Talent to te pozostałe 20%.
    Moje przemyślenia przerywa Gloria włączając radio. Z głośników zaczyna wydobywać się głos Stevena Tylera. I już wiem, że nie będzie spokoju. Gloria zaczyna swoje wokalne popisy...

That kinda lovin'
Turns a man to a slave
That kinda lovin'
Sends a man right to his grave!

Patrzę w lusterko i widzę delikatny uśmiech na twarzy nastolatka. Odwraca się w stronę kierowcy.
- Aerosmith też? - pyta swobodnie. 
- Ooo tak. - odpowiada uradowana brunetka. Mam wrażenie, że młody z nią flirtuje. Marszczę brwi.
- Myślałem, że pani specjalnością jest Janis Joplin. - mówi pochylając się do przodu i lądując głową między moim a jej fotelem.
- Tylko kiedy śpiewam z twoją mamą. - mówi. Patrzę uważnie na swoją siostrę i nie wierzę własnym oczom. Puszcza mu oko! - Pamiętasz co ustaliliśmy? - pyta go. Brunet zerka niepewnie w moją stronę. - Kiedy nie ma mamy, po prostu Gloria. - mówi. - A tutaj nie ma twojej mamy. - zauważa.
- Ale jest między wami 15 lat różnicy. - zauważam.
- Masz rację Tobi, Gregor to straszna męczydupa. - mówi powodując u nastolatka przygryzanie nerwowo wargi, a u mnie wzrok mordercy skierowany na chłopaka. - Między Tobim i jego siostrą jest prawie 12 lat różnicy więc spokojnie może traktować mnie jak starszą siostrę. Dla mnie jeszcze jeden młodszy brat nie robi wielkiej różnicy, a przynajmniej nie czuję się tak staro w ich towarzystwie.
- Ich? - pytam.
- Siostra Tobiasa jest najpiękniejszą istotą na świecie. - mówi rozmarzona.
- Ty też jesteś ładna. - słychać cichy i niepewny głos chłopaka. Ja prawie krztuszę się własną śliną, a ta wariatka się cieszy.
    Parkuje przy wejściu do piętrowego budynku. Jest cały w drewnie, a w każdym z okien jest doniczka ze zwisającymi kwiatami, które o tej porze roku zaczynają nabierać koloru i dodawać uroku całemu obrazkowi. 
- Dzięki za podwózkę, jesteś najlepsza. - mówi dzieciak i daje jej szybkiego całusa w policzek po czym wyskakuje z auta jak z procy. 
- Ok. Nic nie rozumiem. - przyznaję. - To ten lokal tak? - pytam widząc wyryty w drewnie napis "Wagabunda".
- Owszem. - odpowiada zadowolona i odpina pasy. - Chodź. Magda już czeka. - dodaje.
- Magda to właścicielka lokalu? - pytam. Po opuszczeniu samochodu rozglądam się dokoła, żeby upewnić się, że młodego gniewnego nie potrąciło jakieś auto ale nigdzie go nie widzę. Gloria zatrzymuje się przed wejściem do środka i patrzy na mnie poważniejąc. - Co jest?
- Zanim tam wejdziemy musisz o czymś wiedzieć. - oznajmia.
- Glori ja zaczynam się powoli o ciebie martwić. Wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz. - przyznaję z niepokojem.
- Wszystko ze mną gra. Z Tobim nie jest najlepiej. Ostatnio jeszcze bardziej zniechęcił się do ojca, a dziś się po raz kolejny na nim zawiódł. To przez to jest taki... trudny w relacjach. Przez to nie potrafi opanować temperamentu i często pyskuje trenerom. Po prostu musi się gdzie wyżyć, a kiedy nie ma przy nim ojca i nie ma jak mu powiedzieć co o nim myśli to wyładowuje swoją frustrację na tobie np. - mówi. 
- Gloria po co mi to mówisz? - pytam nie rozumiejąc siostry. - Marcus wyjaśniał mi całą sytuację, ja wiem czego mogę się po nim spodziewać. Dlatego martwi mnie jego zachowanie z ostatnich dwóch dni. - wyjaśniam. - Ale co to ma wspólnego z tym, że za pół godziny będzie tu tłum ludzi a za godzinę Michi ze Stefanem? - pytam. Gloria przygryza wargę z lekkim uśmiechem.
- Dużo ma wspólnego. Po prostu nie chcę, żebyś narobił Tobiemu kłopotów mówiąc o jego zachowaniu na treningu jego matce, a przy okazji dodawał jej zmartwień. Ona już na prawdę dużo ma na głowie.
- Dobrze. Rozumiem. Nie mam kobiety dobijać ale co to...
- Magda to mama Tobiego. - mówi wyraźnie. Kręcę głową śmiejąc się niewiadomo dlaczego. Chyba dlatego, że moja siostra to podstępna kreatura, która chętnie naprawiłaby cały świat, a tym, których lubi dałaby gwiazdkę z nieba. 
- Chodź - mówię czochrając jej włosy. Nie znosi tego. 
- Hej, ale będziesz grzeczny tak? - pyta grożąc mi palcem.
- Zawsze jestem. - mówię z udawanym oburzeniem. - Poza tym mam szacunek do starszych kobiet.
- Do starszych kobiet? - dziwi się.
- Mama Tobiego. - wyjaśniam. Gloria patrzy na mnie zdezorientowana ale po chwili uśmiecha się cwanie.
- Zdziwiłbyś się. - mówi otwierając drzwi do lokalu. Od razu uderza mnie przyjemny zapach, który zazwycza czułem w kuchnni babci.
- Mam się stresować? - pytam lekko kpiąc z siostry.
- Jak na staruszkę to jest na prawdę wyluzowana. - mówi śmiejąc się wesoło. Podejrzewam, że robi mnie w balona. Jeszcze nie wiem, w którym momencie swojej wypowiedzi ale to bardziej niż pewne. Kiedy podchodzimy do baru i siadamy przy nim zza drzwi zaplecza wychodzi rudy kelner, blond-kelnerka i...
- Tobias? - dziwię się widząc go w tym stroju.
- Dzien dobry trenerze. Będę dzisiaj pomagał panu w przygotowaniu sali na przyjęcie, które organizuje pan u nas oraz zajmę się obsługą pana gości. Mam nadzieję, że będzie pan w pełni zadowolony ze świadczonych przez nasz lokal i profesjonalną obsługę usług i...
- No już dobrze, nie szpanuj tylko zabierz się za polerowanie szkła. - wtrąca się w tym momencie kobiecy głos dochodzący zza tych samych drzwi. Chłopak puszcza jeszcze oko mojej siostrze i udaje się za kelnerami do stołu ze szkłem. Od spoufalającego się z moją siostrzyczką nastolatka bardziej dziwi mnie głos jego matki. Nie mogę po nim określić jej wieku. Jest ciepły, bardzo kobiecy i taki... przyjemny dla ucha. 
- Magda chodź tu do nas, bo ci ukradnę butelkę Dorato! - woła moja siostrzyczka i wchodząc za bar bierze butelkę wina i nalewa sobie kieliszek. 
- Gloria co ty robisz? - pytam jak najciszej. Zza drzwi słyszę głeboki, wesoły śmiech. Nie głupkowaty chichot tylko wesoły donośny śmiech.
- Znając ciebie to pewnie już pijesz! - odkrzykuje wesoło. Gloria siada obok mnie popijając wino, a zza drzwi wychodzi kobieta, która niczym nie przypomina osoby jaką miałem przed oczami mówiąc w myślach "mama Tobiasa". To miała być brunetka, bizneswomen w garniturze, z któtkimi włosami, w okularach no i co najważniejsze, miała wyglądać na swoje 40 lat. Dlatego milknę. Dlatego wyglądam jak półmózg. Dlatego właśnie patrzę na nią z uchylonymi ustami nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Magda, to jest mój brat Gregor, głupku, to jest Magda. - przedstawia nas sobie moje siostrzyczka. Podajemy sobie dłonie, a kiedy je ściskamy wiem, ze to koniec mojego spokojnego życia. Przed sobą widzę długie rude włosy układające się falami na ramionach, zielono-niebieskie oczy otoczone długimi rzęsami, pełne usta, ktore teraz uśmiechają sie do mnie z sympatią. Albo śmieją się ze mnie. Nie ważne. Nie obchodzi mnie to. Bo widzę przed sobą prawdziwą kobietę. W lekkiej zielonej sukience, na wysokich obcasach i na pewno młodszą niż mi się wydawało. Właśnie poznałem mój ideał. Cholerny ideał, o którego istnieniu nie miałem zielonego pojęcia...




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I co o tym myślicie? :D
Buziole :*
Kolejny jak dobrze pójdzie to jutro :)

środa, 25 marca 2015

3. Najbliższy piątek


~Innsbruck "Wagabunda"~

I’ll say come on, come on, come on, come on and take it!
Take it!
Take another little piece of my heart now, baby.
Oh, oh, break it!
Break another little bit of my heart now, darling, yeah,
Oh, oh, have a!
Have another little piece of my heart now, baby,
You know you got it, child, if it makes you feel good...

    Podśpiewywanie polerując kufel na piwo ma działanie uspokajające. Dawno nie byłam tak wyluzowana jak dziś. Wszystko staje się weselsze, goście pogodniejsi, a każdy kto podchodzi do baru po kolejne piwo uśmiecha się i zaczyna bujać na boki razem ze mną i osobą, która sprawia, że mam większą niż zwyczaj ochotę stać za barem. 
- Oł jeeeee! - dodaje od siebie wywijając rękami we wszystkie strony. Kręcę głową podając kufel z piwem kolejnemu klientowi. - Wiesz co Magda? Jesteś pierwszą mamuśką, która jest tak wyluzowana jaką kiedykolwiek spotkałam. - mówi po zakończeniu swojej etiudy. Do baru z kolejnym zamówieniem podchodzi Tobias.
- Wyluzowaną? - dziwi się. - Szkoda, że jej nie widziałaś...
- Tobias! - upominam go. Wzdycha.
- Szkoda, że jej pani nie widziała kiedy przyniosłem trzy pały na półrocze. - brunetka unosi brew. 
- Jesteś wymagająca? - pyta mnie podejrzliwie.
- Miał pałę z matmy, fizyki i w-fu. - wyjaśniam.
- Jak można mieć banie z w-fu? - dziwi się brunetka.
- Trenując sport poza szkołą. - dodaję.
- W-fista był niekompetentny. - wzrusza ramionami nastolatek. - Niczego by mnie nie nauczył.
- Nauczył cię, że masz chodzić na w-f i jak we wtorek na wywiadówce dowiem się, że dalej wagarujesz...
- Każesz mi pracować w restauracji? I tak już tu jestem uwięziony. - bąka niezadowolony.
- Sam chciałeś zarobić na sprzęt. - mówię. - A jak dowiem się, że wagarujesz to w weekendy zamiast do kina z dziewczyną, będziesz chodził do parku z Bianką. - oznajmiam spokojnie. - Czy wyraziłam się jasno? - pytam.
- Jeszcze przed chwilą byłaś rockową barmanką. - zauważa Gloria.
- Bo mama dostaje - 10 do wieku kiedy leci Janis Joplin - śmieje się Tobias. Brunetka mu wtóruje. Dostaje ode mnie lekko ścierką i bierze tacę z kuflami. Kręcę tylko głową z uśmiechem.
- Fajnego masz tego syna. - mówi upijając łyk wina. Bardzo jej posmakowało. Mam wrażenie, że aż za bardzo. 
- Jaki fajny taki kłopotliwy. - odpowiadam. Patrzy na mnie uważnie.
- Ile ty masz właściwie lat? - pyta bezpośrednio.
- 31. - mówię odstawiając ostatni wypolerowany kufel.
- Dość wcześnie zaczęłaś. - zauważa z sympatycznym uśmiechem.
- Gdyby wszystko potoczyło się wg planu moim pierwszym dzieckiem byłaby Bianka. - wyznaję obserwując z uwagą Tobiasa. Brunetka milczy. Czuję jej wzrok na sobie. Uśmiecham się do niej słabo. - Byłam taką samą buntowniczką jak Tobi. Dlatego muszę go pilnować. - dodaję.
- Żałujesz czegoś? - pyta poważniejąc.
- Gdybym żałowała ucieczki z domu ze starszym od siebie o 12 lat mężczyzną do obcego kraju mając lat 16... musiałabym żałować, że urodziłam Tobiego. Odpowiedź jest chyba oczywista. - odpowiadam. 
- Podziwiam Cię wiesz? - mówi nagle.
- Za co? - dziwię się.
- Bo jesteś z facetem, którego nie kochasz tylko po to, żeby nie rozbijać rodziny. Do tego starasz się przekonać syna, że jego ojciec nie jest takim ignorantem jakim rzeczywiście jest. Sama wychowujesz dwójkę dzieci i prowadzisz własny biznes... 
- Kocham męża. - przerywam jej niepewnie. Kręci głową. - To nie tylko jego wina, że się oddaliliśmy od siebie. - dodaję. Tobias wraca z sali i siada obok brunetki przy barze. Jest zmęczony, widać to gołym okiem. Podpiera głowę ręką.
- Długi dzień, co? - pyta go Gloria.
- Mamy nowego trenera. - mówi. - Jest cholernie wkurzający, dokładny, wymagający i męczy. Ciągle mu coś nie pasuje. Myśli, że wszystkie rozumy pozjadał. To, że jest dobry w tym sporcie nie znaczy, że ma wymagać Bóg wie co. - oburza się.
- To jakiś tyran. - komentuje udając powagę Gloria. Sama mam ochotę się zaśmiać.
- W dodatku zamiast treningu zamiast porządnego treningu na skoczni, robi nam trening wysiłkowy i wytrzymałościowy i jeszcze jakieś psychologiczne rozmowy przeprowadza. To jakaś masakra. Mam go dość.
- Na skoczni? - dziwi się brunetka.
- Tobias trenuje skoki narciarskie. - wyjaśniam. - I dziwi mnie to co mówi, bo jeszcze niedawno jego obecny trener był jego idolem w tej dziedzinie. - dodaję wymownie patrząc na syna.
- Bo nie wiedziałem, że z niego taka gwiazdka. - bąka.
- A kto cię trenuje? - pyta z zainteresowaniem kobieta.
- Gregor Schlierenzauer. Mówi ci... 
- Tobias!
- Mówi to pani coś? - pyta. Brunetka uśmiecha się lekko.
- Obiło mi się o uszy. - odpowiada. - Myślałam, że to profesjonalista. - mówi upijając kolejny łyk wina.
- No bo w sumie... - nastolatek zaczyna ewidentnie coś kręcić. - No bo w sumie to jest profesjonalista. No i wie co robi, bo przecież wygrał najwięcej w historii, nie? - pyta retorycznie.
- No to czemu jesteś do niego tak nastawiony? - pytam. Sama jestem zainteresowana co takiego się stało, że Tobi nagle zmniejszył poziom swojej fascynacji osobą skoczka.
- Jest upierdliwy. - mówi marszcząc brwi. 
- Upierdliwy? - śmieje się brunetka.
- Ciągle robi nam jakieś głupie zawody. Mówi, że po to, żeby nauczyć nas przegrywać. 
- W sumie to całkiem słuszne. - mówi brunetka. Nastolatek patrzy na nią z zaciekawieniem. - Z tego co wiem, to sam kiedyś miał problemy z przegrywaniem i nie dość, że sam sobą był zawiedziony, to jeszcze swoim zachowaniem zniechęcał innych do siebie. No a kiedy nauczył się doceniać też inne miejsca poza pierwszym i zaczął szczerze gratulować kolegom... To chyba wtedy stał się mistrzem. No bo cieszyło go każde miejsce. - mówi. Tobias przez chwilę milczy jakby trawiąc słowa kobiety. W końcu wzdycha kiedy widzi kolejnych gości wchodzących do lokalu.
- Może i masz... ma pani rację. - przyznaje. - Ale to nie zmienia faktu, że jest pyskaty. - mówi poważnie.
- No to macie coś wspólnego. - dodaję od siebie. - Obsłuż tamtą parę i możesz iść na górę. - mówię. 
- Ale zapłacisz mi za pełną godzinę? - pyta podejrzliwie. Ma jeszcze 20 minut pracy.
- Nawet dam ci napiwek jeśli zostawią. - odpowiadam. Uśmiecha się szeroko i z ochotą idzie w kierunku pary w średnim wieku.
- Mały buntownik hehe - śmieje się Gloria. - A gdzie masz małą buntowniczkę? - pyta wesoło.
- O wilku mowa. - mówię z uśmiechem, kiedy Mira prowadzi za rączkę gibajacą się Calineczkę. Jej rude piórka na głowie bujają się na boki przy każdym ruchu tak samo jak jej błękitna sukieneczka w białe kropki. Uśmiecha się szeroko widząc brunetkę przy barze. Z resztą... brunetka nie jest jej dłużna. I od razu wyciąga w jej kierunku ręce. 
- Dzień dobry księżniczko ty moja najpiękniejsza. - mówi kiedy mała z ochotą do niej idzie. Gloria bierze ją na ręce i ponownie siada przy barze z Bianką na kolanach.
- To ja lecę. Trzymaj za mnie kciuki. - mówi Mira i machając mi na pożegnanie wybiega z restauracji. Do baru wraca Tobi.
- A tej co? - pyta wodząc wzrokiem za dziewczyną.
- Przy dziekanacie mieli dzisiaj wywiesić listy z nazwiskami osób, które dostaną stypendium. - wyjaśniam. Tobi kiwa głową i odkłada tacę i fartuch na miejsce, po czym podchodzi do siostry z wielkim bananem na twarzy.
- Cześć mały rudzielcu. - mówi dotykając palcem jej noska. Mała śmiesznie marszczy nos i po chwili kicha powodując śmiech nas wszystkich. Sama też zaczyna się śmiać. - Żółwik? - nastolatek wystawia zaciśniętą pięść w jej kierunku. Od razu uderza w nią swoją zaciśniętą piąstką. - Brawo! Moja krew! - mówi dumnie. - A kto jest najlepszym bratem pod słońcem? - pyta. Siostra patrzy na niego jak zahipnotyzowana. - Bianka, kto jest najlepszym bratem, co? - ponawia pytanie. Mała się szeroko uśmiecha.
- Tobi! - woła wesoło.
- Taaak. - cieszy się brunet. - To daj buzi, bo Tobi idzie się uczyć. - mówi z niechęcią. Dziewczynka wystawia zabawnie dziubek w jego kierunku, po czym dostaje całusa od brata. - To ja idę. Jak będę miał problem...
- To przyjdziesz do mnie. - kończę stanowczo. Wywraca oczami i idzie na górę.
     Patrząc na to jak Gloria bawi się z Bianką mam wrażenie, że jest stworzona do bycia matką. Pewnie dlatego pracuje w przedszkolu. Szkoda tylko, że nie ma własnych dzieci. Przy jej podejściu, pewnie byłyby najszczęśliwszymi dziećmi pod słońcem. 
- Pasuje ci takie. - mówię do niej podając Edowi kolejną tacę z zamówieniem. 
- Musiałabym mieć kogoś kto chciałby mi takie stworzyć. - mówi ze smutnym uśmiechem. Szkoda mi jej. Jest ładna, mądra, wesoła i pełna ciepła, a jest sama. Nie wiem jak to się stało. Przecież tacy ludzie właśnie powinni zakładać rodziny i żyć szczęśliwie mając gromadkę dzieci. Tacy ludzie jak Gloria są do tego stworzeni. - Póki co czekam aż zostanę ciocią ale tego też się prędko nie spodziewam. - mówi wzdychając.
- Przecież twój brat się żeni. Prawda? - pytam.
- Ślub prawie wymusił po 6 latach związku, jego narzeczona to karierowiczka i najchętniej to ciągle bywałaby na bankietach. Dzieci podejrzewam, że nie znosi, a przynajmniej na pewno nie chce ich teraz mieć. o ile w ogóle będzie kiedyś chciała. - mówi z żalem.
- A twój brat? - pytam. Uśmiecha się.
- Od kilku lat nie marzy o niczym innym niż o tym, żeby w końcu założyć rodzinę. W swojej karierze zawodowej osiągnął już prawie wszystko. Teraz specjalnie zrobił sobie przerwę, żeby móc skupić się na ślubie i rodzinie ale... 
- Ale twoja przyszła bratowa nie pała do tego chęcią. - kończę. Nastaje chwila ciszy przerywana cicho puszczoną balladą Guns N'Roses.
- No powiedz sama, jak można nie kochać takiego cudu? - pyta bujając moją córkę na kolanach. - Mój brat oddałby wszystko, żeby mieć taką małą kopię siebie. I nie dziwię mu się. Dużo osiągnął, jest już w takim wieku, że powoli zaczyna się myśleć o stabilizacji w związku... Z resztą Sandra też powinna, bo jest od niego starsza i to ostatni dzwonek na pierwsze dziecko dla niej. - mówi z przekąsem. Dopiero po chwili uświadamia sobie, że ona ma tyle samo lat co jej przyszłą bratowa i robi się jeszcze bardziej przygaszona.
- Jeszcze będziesz bujać niejedno swoje szczęście. - mówię z uśmiechem. Jej twarz trochę się rozjaśnia po tych słowach.
- Obyś miała rację, bo jak nie to ukradnę jedno twoje. - śmieje się. 
- To kiedy masz tą wielką imprezę? - pytam. 
- 24 września. - mówi z niechęcią.
- Jak na siostrę pana młodego przystało musisz się tak spić, żeby wylądować na stole śpiewając "Jeszcze po kropelce". - śmieję się.
- Oooch na pewno się spiję. I na pewno trafię ale pod stół. I zostanę tam tak długo jak tylko będzie trzeba, byleby nie patrzeć na tą życiową katastrofę braciszka. - mówi z ironią. Kręcę głową.
- Może nie jest taka zła? - pytam. Robi wymowną minę. Naszą rozmowę przerywa jej dzwoniący telefon. Odbiera z uśmiechem na ustach.
- Cześć brat! Właśnie cię obgaduję. - wita się na wstępie. - Hej, powoli, nie panikuj. Co się stało? - pyta nadal bujając na kolanach zainteresowaną teraz telefonem Biankę. W międzyczasie do baru schodzi Tobias z niezadowoloną miną. 
- Co jest? - pytam.
- Matma jest. Głupia jest. Po co to komu? - pyta rozdrażniony tym, że nadal mu nie idzie. Biorę od niego zeszyt i patrzę na działanie.
- Oczywiście, że matma jest głupia jeśli zamiast szóstki piszesz dziewiątkę. - mówię pokazując mu jego błąd. Marszczy brwi i wpatruje się w kartkę.
- Poczekaj chwilę może coś wymyślę teraz. - mówi Gloria do telefonu. - Magda ile Ci się tu mieści ludzi? - pyta. Patrzę na nią zdezorientowana.
- Jeśli poukładam stoły w jednym rzędzie to koło 60ciu. - odpowiadam.
- A można tutaj zorganizować takie małe przyjęcie? Koło 50 osób. - pyta.
- Jasne, tylko kiedy? - wyciągam kalendarz spod lady.
- Kiedy? - pyta do telefonu. - To takie podobne do ciebie... Dobrze, że wesele planujesz już teraz. - mówi z sarkazmem. - Dobra, cicho bądź! - ochrzania brata przez telefon. - Magda pytanie za sto punktów. Masz wolną salę w najbliższy piątek? - pyta.
- Najbliższy piątek czyli pojutrze? - pytam dla pewności. 
- Kocham mojego brata ale jest cholernie beznadziejny w planowaniu imprez. - zerkam w kalendarz.
- Masz szczęście. - mówię z uśmiechem.
- Świetnie. - cieszy się. - Głupku? - zwraca się do słuchawki. Nawet Tobias się śmieje. - Następnym razem jak będziesz robił przyjęcie niespodziankę dla kumpla to zleć planowanie komuś innemu... Co? Nie. Masz więcej szczęścia niż rozumu. Właśnie załatwiłam ci lokal... Na przedmieściach, mały ale piękny i mają cudowne wino... Co? Wagabunda. Tak się nazywa. - mówi do telefonu. - Dobra, zajmę się tym... No to oczywiste, że jestem genialna. - śmieje się. - Pa. - odkłada słuchawkę.
- Przyjęcie niespodzianka. - powtarzam i zapisuję.
- 50 osób. Przyprowadzą go koło 19.00 - mówi.
- Chcecie jakoś ozdobić salę? - pytam.
- Pewnie będzie wielki napis i pierdylion balonów. Oni są jak dzieci. - mówi wywracając oczami.
- Jakieś specjalne menu? - dopytuję.
- Dużo piwa i pizza. Dawno tego nie jedli więc rzucą się jak hieny. - teraz obie się śmiejemy.
- Co do ceny... - zaczynam.
- To akurat jest bez znaczenia. - mówi pogodnie.
- Mamo, jeśli będę wtedy w obsłudze to dostanę dodatkową kasę? - pyta nagle Tobias, a oczy świecą mu się jak dwa ogniki.
- Ty mały materialisto! - śmieję się z niego. - Owszem. - dodaję.
- Świetnie. - cieszy się.
- Nie wiem czy... - zaczyna Gloria. - Nie wiem czy w sobotę będziesz się cieszył tak samo. - mówi z sympatycznym uśmiechem.
- Dlaczego? - pyta nastolatek.
- Potrzebuję jeszcze nazwisko na rezerwację. - wtrącam zapisując wszystko. Brunetka wzdycha.
- Gloria Schlierenzauer. - odpowiada. Oboje z Tobim patrzymy na nią ze zdziwieniem namalowanym na twarzy. Jedynie Bianka cieszy się patrząc wesoło na kobietę i bawiąc się jej wisiorkiem. Przydałby się do tego jakiś komentarz. Ja jedynie zaczynam się śmiać i kręcę głową, a Tobias patrzy na nią z rezygnacją i lekką paniką w oczach. Całą sytuację ratuje swoim słodkim głosem Bianka. Wypowiada słowa, których nikt się z jej ust nie spodziewał...
- Glolia! 




~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ze specjalną dedykacją dla Elizabeth Blue! :)
Oczywiście, że czytam wszystkie komentarze :)
I bardzo się cieszę z każdego z nich.
To jest motywacja do tworzenia kolejnych rozdziałów historii.
Następny dopiero koło piątku/soboty :)
Buziole :*

wtorek, 24 marca 2015

2. Pedagogiczna porażka


~SV Innsbruck Bergisel~

    Kompleks małych skoczni wygląda tak samo jak te kilkanaście lat temu kiedy po raz pierwszy tutaj przyszedłem. Z tym, że teraz jest tutaj dużo więcej dzieciaków. Biegają po kompleksie z torbami ze sprzętem większymi od większości z nich. Jedni wbiegają do drewnianych baraków, a inni z nich wybiegają. Kiedy wszyscy w końcu znajdą swoje towarzystwo, ustawiają się w szeregu w odpowiednich miejscach przy odpowiednim domku. Do każdej z grup podchodzi facet ubrany jak typowy nauczyciel w-fu, w dres i adidasy, z bejsbolówką na głowie i gwizdkiem zawieszonym na piersiach. Zabawnie to wygląda. Za moich czasów... jak to brzmi... za moich czasów... No więc za moich czasów trenerzy byli ubrani w sprane dżinsy i podkoszulki z logo skoczni. Teraz każdy z nich na koszulce ma naszyty znaczek. Zapewne znaczek swojej grupy. 
     Wzrok wszystkich chłopców i tej nielicznej grupy dziewcząt zawieszony jest na mnie kiedy przechodzę przez teren kompleksu. Jedni patrzą ze zdziwieniem inni z niedowierzaniem, a pozostali z uwielbieniem. I choć to fajne, że jestem dla nich kimś w rodzaju bohatera, teraz wolałbym być tak samo upierdliwy jak ich trenerzy. Żeby zaczęli jęczeć kiedy mnie widzą, bo wiedzą, że dostaną wycisk, żeby zaczęli się trochę bać, że znów coś im nie wyjdzie, a ja po raz kolejny będę powtarzał to samo. Bo teraz jestem tutaj jako cywil. Nie będę nosił munduru skoczka, nie będę trzymał własnych nart na ramieniu, a redbullowski kask zostawiłem w domu. Będę ich trenerem.
- To co? Widzę, że się zdecydowałeś. - z uśmiechem na ustach wita mnie Markus, jeden z trenerów. Kiedyś to on mnie tu przyprowadził. Byłem lepszy. Ciągle mi wypomina, że zabrałem mu miejsce w kadrze. Uśmiecham się szeroko i witam z dawnym kumplem. 
- Muszę coś robić przez ten rok. - odpowiadam. - Jeśli tylko będę umiał pomóc to chętnie pomogę. - dodaję.
- No stary... tylko nie wyobrażaj sobie, że zarobisz tu kokosy. Dostaniesz stawkę jak my wszyscy i jak wszyscy grupę dzieciaków. - mówi kiwając na mnie żebym szedł za nim. Mijając rozgrzewające się grupki małych skoczków uśmiecham się do nich i macham. Wiem ile znaczy dla nich zwykłe "oczko" od swojego idola. Dla mnie też kiedyś miało takie znaczenie. Podchodzimy do grupki chłopców ustawionych w szeregu. Jest ich pięciu. Każdy mniej więcej taki sam, więc znając siebie będę miał problem już na starcie, żeby ich nie mylić. Stoją na baczność wpatrzeni we mnie jak w obrazek. - Cześć grupo! - woła do nich wesoło Markus.
- Część trenerze! - odpowiadają równo. 
- Czemu jest was pięciu? - pyta zdezorientowany.
- Szósty pewnie wciska się w swój kostium od Prady trenerze! - woła jeden z chłopców a reszta się śmieje.
- No już, spokój! - kręci głową.
- Coś nie tak? - pytam.
- Chłopcy, od dziś macie nowego trenera. Przez najbliższy rok będzie z wami pracował mój dobry kolega i pewnie znany wam już zawodnik, Gregor. - oznajmia brunet. - Gregor, poznaj swoich podopiecznych. - dodaje. Uśmiecham się więc do nich. Mają góra po 15 lat. Czyli coś już powinni umieć. Nie jest źle. Nie będę musiał zaczynać od początku. - Zacznijcie się rozgrzewać chłopcy, trener zaraz do was przyjdzie tylko załatwimy jeszcze parę spraw. - mówi i ciągnie mnie za sobą do jednego z baraków. Od razu muszę Cię ostrzec, że trafiła ci się chyba najbardziej ambitna grupa. Każdy z nich chce być najlepszy i robią wszystko, żeby tak było. Nie zawsze to jest dobre. 
- To nie przypadek, że trafiłem na nich prawda? - pytam wprost. 
- Twoje doświadczenie z tym problemem jest nam cholernie potrzebne Greg. Inaczej załamią się psychicznie na kolejnym treningu. Nie mówiąc już o zawodach, na które z takim poziomem emocji nie będę mógł ich zabrać. - wyjaśnia. - Są na prawdę dobrzy. Nie mogę ich stracić przez brak wiary w siebie i nieumiejętność przegrywania.
- Jasne. - kiwam głową. Chyba czas sobie przypomnieć o czym kiedyś rozmawiałem z psychologiem. Im na pewno by się to przydało. - Nie chcieliście próbować rozmów ze specjalistą? - pytam.
- Powiem tak... rodzice często są głupsi i bardziej uparci od tych nastolatków. 
- Każdy z nich uważa, że ich dziecko jest najlepsze, najzdolniejsze i bez skazy tak? - dopytuję. Marcus tylko kiwa głową. 
- Jest jeszcze jeden problem z tą grupą. - mówi. Patrzę na niego z zainteresowaniem. Wygląda przez okno. - Widzisz tego chłopaka? - pyta wskazując bruneta stojącego przy bandzie. Wpatruje się w igielit. Jest sam. Grupa, którą mam się zająć właśnie kończy rozgrzewkę i zaczyna rzucać między sobą piłką. Nie zwracają na niego uwagi. 
- Kto to? - pytam.
- Najzdolniejszy kłopot pod słońcem. - odpowiada. Patrzę na niego zdziwiony. - Do niedawna myśleliśmy, że to dzieciak bogatego tatusia. Wiesz, kupował mu najdroższy sprzęt, zawsze miał wszystko najlepsze, jako jedyny skakał w profesjonalnym kombinezonie. Nawet na treningach. - opowiada. - Zawsze był najgorszy. - dodaje. 
- Mówiłeś, że jest najzdolniejszy. - przypominam. Nie rozumiem do czego dąży Marcus.
- Nienawidzi ojca. - wyjaśnia. - Kocha skoki, bardzo chce to robić ale jeszcze bardziej chciałby zwrócić uwagę taty na siebie dlatego robi wszystko, żeby nie odnieść sukcesu. Jego matka była u nas kilka dni temu. Powiedziała, że młody specjalnie zniszczył sobie buty. Już któreś z kolei, żeby tylko ojciec w końcu zauważył na co wydaje pieniądze, bo chłopak od 3 lat trenuje skoki a tatuś nadal myli dyscypliny. - opowiada. Patrzę na sylwetkę nastolatka. 
- Ile ma lat? - pytam.
- 13. - odpowiada brunet. Podaje mi listę nazwisk z danymi. - Jeszcze jedno. - dodaje. - Czasem... jest cichy i spokojny. Częściej możesz się spodziewać lekkiego podskakiwania, delikatnej niesubordynacji, nawet kilku pyskówek.
- Rozmawiałeś o tym z jego matką? - pytam przeglądając wyniki chłopaka z poprzedniego sezonu.
- Z taką kobitką chętnie rozmawiałbym częściej. - mówi ze znaczącym uśmiechem. Kręcę głową. 
- Widzę, że niewiele się zmieniłeś. - zauważam.
- Ty za to całkiem. - odpowiada. Nastaje chwila ciszy. - Matka robi co może. Powodzenia. - mówi i odchodzi zostawiając mnie samego. Patrzę jeszcze przez okno na chłopaka. Któryś z kolegów właśnie kopnął w niego piłką. Powoli odwrócił głowę. Przeraziłem się. W jego czysto niebieskich oczach widać czystą wściekłość. Widzę jak zaciska zęby i pięści. Ale widzę jak powoli wypuszcza nadmiar powietrza przez usta. Posyła lodowate spojrzenie jednemu z chłopców i znów odwraca się w kierunku skoczni. Dlaczego mnie to przeraziło? Bo czuję jakbym znalazł się w wehikule czasu. I jakbym patrzył w lustro. Albo inaczej. Jakbym wyszedł z własnego ciała i patrzył na siebie z boku. Bo byłem dokładnie taki sam. Miałem taką samą złość i taką samą determinację. Tylko powód był inny. On chce zawieść ojca, ja chciałem, żeby w końcu był ze mnie dumny...
     Staję na przeciwko grupy chłopców i patrzę na całą piątkę. Są gotowi na wycisk, są gotowi na wszystko byle być najlepszymi. Niedobrze. Zerkam w prawo. Brunet nadal stoi przy bandzie. Cóż... trzeba w końcu zrobić tu porządek. Zerkam na kartki trzymane w ręce i odszukuję imię nastolatka. 
- Tobias?! - wołam w jego kierunku. Obraca się w moją stronę. Z niechęcią podchodzi do grupy chłopców i staje na końcu rzędu. Patrzę na niego uważnie. - Za moich czasów wszyscy staliśmy w szeregu i na baczność zanim przyszedł trener, coś od tego czasu chyba się zmieniło. - mówię. Zachęcam go tym zdaniem do popatrzenia na mnie choć na chwilę. - Następnym razem nie czekaj na specjalne zaproszenie, bo ci go nie wyślę, a jeśli nie będziesz na zbiórce punktualnie...
- Wywali mnie pan? - prycha. Chciałbyś młody. Uśmiecham się do chłopaka lekko i kręcę głową. 
- Będziesz biegał 4 okrążenia dokoła kompleksu. - oznajmiam. Uśmiecha się pod nosem z wyraźnym cynizmem. - Dziś jest mój pierwszy dzień w nowej roli więc przebiegniesz tylko dwa z czterech okrążeń. - zapisuję sobie przy chłopaku odpowiednią notatkę i podnoszę głowę. Stoi jakby wytrącony z równowagi i zdezorientowany, a reszta chłopców podśmiechuje się pod nosami. - Mogę powtórzyć to jeszcze po angielsku jeśli nie zrozumiałeś po niemiecku. Więcej języków nie znam. - przyznaję poważnie. Zdenerwowałem go. To dobrze. Teraz wybiega nerwy i choć odrobinę spokojniejszy zacznie trening.
- Co Tobi? Boisz się, że zniszczysz sobie swoje markowe adidaski? - śmieje się jeden z chłopców. - Nie martw się, tatuś na pewno kupi Ci nowe. - dodaje z przekąsem.
- Ja na twoim miejscu martwiłbym się o twoje buty, bo dołączysz do kolegi. - oznajmiam. Zapada cisza. - Nie chcę słyszeć podobnych uwag na moich zajęciach, jeśli macie coś do siebie zostawiacie to poza kompleksem. Kiedy tu wchodzicie, jesteście drużyną. Sport to nie tylko walka między sobą o zwycięstwo ale w głównej mierze to nauka pokory. A największą wartością w sporcie indywidualnym jest umiejętność pięknego przegrywania. Bo nie trudno jest przegrać dużą różnica punktową. Jeśli przegrywacie to minimalnie. Wtedy wiecie, że daliście z siebie wszystko i byliście równie dobrzy co zwycięzcy. Z drugiego, trzeciego i każdego kolejnego miejsca też musicie potrafić się cieszyć. Bo na każde z tych miejsc sobie zasłużyliście ciężką pracą na treningach. - kończę. Większość słucha mnie uważnie starając się zapamiętać to co powiedziałem. I jeśli choć jedno z tych zdań zostanie w ich głowach będę miał pierwszy sukces.
- Ciekawe czy gdyby pan nadal wygrywał mówiłby pan tak samo. - odzywa się w końcu brunet. - Łatwo jest tak powiedzieć kiedy nagle z mistrza stało się jedynie punktującym zawodnikiem. - dodaje. Patrzę na niego uważnie. Czuję na sobie wzrok pozostałych chłopców. Marcus miał rację. Będą z nim kłopoty.
- Żeby zostać mistrzem musiałem kilka razy wygrać ale wiele razy przegrać. - odpowiadam. - Patrząc na twoje wyniki z zeszłego sezonu na razie z przegrywaniem radzisz sobie najlepiej. - odpowiadam. Jego wzrok miota piorunami. - Przebierzcie się i do roboty, a pozostali niech rozłożą w tym czasie stojaki na kije. - mówię. Wszyscy posłusznie wykonują swoje zadania. Tylko brunet stoi na przeciwko mnie i zaciska pięści. - Coś jeszcze? - pytam podchodząc do nastolatka.
- Był pan moim idolem. - oznajmia.
- Cieszy mnie to. - odpowiadam.
- Szkoda, że już pan nie jest. - dodaje. Nic nie mówię. Muszę się zastanowić co takiemu dzieciakowi odpowiedzieć. Jest wrogo nastawiony do całego świata, a zwłaszcza do mnie. I w tym momencie wydaje mi się, że jedyną osobą, której nienawidzi bardziej ode mnie jest jego ojciec.
- Wiesz... kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział mi, że jeśli będę patrzył tylko na czubek własnego nosa to przegapię próg i zwyczajnie się potknę. Nie chciałbym żebyś przegapił swoją szansę w życiu przez niechęć do ludzi, którzy chcą dla ciebie dobrze. - mówię spokojnie. - Wiem, że potrafisz więcej niż pokazujesz. 
- Nic pan nie wie. - bąka pod nosem.
- To pokaż mi to. - mówię.
- Niby co?
- To, że się mylę. - odpowiadam. Patrzy na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. 
- Ma pan moje wyniki. Są kiepskie. Niby jak jeszcze mam to panu udowodnić? - pyta poirytowany. Jest zadziorny. Pewnie podrywa na to wiele dziewczyn.
- Gdybyś tego nie kochał nie byłoby cię tutaj. Jedyne co cię powstrzymuje przed pokazaniem na co cię stać jest twoja niechęć do ojca. Na prawdę chcesz kiedyś wyrzucać sobie, że przez chęć zrobienia mu na złość zmarnowałeś swój talent? - pytam.
- Co pan proponuje? - krzyżuje ręce na piersi.
- Masz do przebiegnięcia 2 okrążenia. Z kolegą, którego ewidentnie nie lubisz. Jestem pewien, że twoja chęć do wygrania z nim jest dużo większa niż przekonanie, że byciem kiepskim zwrócisz na siebie uwagę ojca. 
- Co będzie jak z nim przegram?
- Dam ci spokój i dalej będziesz mógł udawać ofiarę narażając się na śmiech ze strony kumpli.
- A jak wygram?
- Zrobię z ciebie mistrza. - mówię poważnie. Wystawiam dłoń w jego kierunku. Patrzy na nią niepewnie ale po chwili ściska ją. Uśmiecham się lekko do niego. Idzie na początek trasy do przebiegnięcia i patrzy z niechęcią na kolegę. Tamten tylko cwanie się uśmiecha. - Start! - wołam. Ruszają od razu. Ku mojemu zdziwieniu brunet wcale się nie spieszy. Jego kolega biegnie równo i szybko. Ewidentnie zależy mu na wygranej natomiast młodszemu chyba na niczym już nie zależy. Zostaje w tyle. Kręcę głową. Pierwsza pedagogiczna porażka na pierwszych zajęciach, które jeszcze się nawet nie zaczęły. Pomagam więc chłopcom ustawić przeszkody w odpowiednich odstępach jak na ich wzrost i wiek. W pewnym momencie zaczynają wołać. Podnoszę głowę i widzę, że obaj chłopcy biegną teraz w jednej linii. Coraz szybciej. Nie wiem czemu ale zaciskam kciuki, żeby młodszy z nich dobiegł tutaj szybciej. Niestety tak się nie dzieje. Przegrywa. 
- Ha! Byłem lepszy! - cieszy się blondyn. Podchodzę do zmęczonych chłopaków i patrzę na nich uważnie. 
- Gratuluję. - ściskam dłoń blondynowi. Patrzę wyczekująco na bruneta. Podchodzi do kolegi i wystawia dłoń w jego kierunku zaskakując tym wszystkich chłopców.
- Gratuluję. - mówi sapiąc. Zdziwiony blondyn uśmiecha się lekko i ściska dłoń bruneta. Czyli może nie do końca taka porażka.
- Hej, przegrałeś pewnie o nie całą sekundę, a jestem dużo lepszy od ciebie więc właściwie to tobie należą się gratulacje. - odpowiada. Uśmiecham się kiedy pozostali również klepią bruneta po ramieniu. 
- Ustawcie się w kolejce przed przeszkodami. - mówię do nich. Brunet zostaje przy baraku i patrzy na mnie wyraźnie przygaszony. Podchodzę do niego i opieram się o ścianę budynku tak jak on.
- Przegrałem.
- Owszem. - potakuję. Milczy ale podnosi na mnie wzrok.
- Ale nie przegrałem o kilkanaście sekund tylko o jedną. - zauważa.
- Owszem. - powtarzam kiwając głową.
- Zasłużyłem na drugie miejsce. - mówi dalej. Patrzę na niego uważnie. Jest spokojny, jakby trochę mniej wrogo nastawiony. - Zrobi pan ze mnie mistrza? - pyta nagle. I co mogę? Mogę jedynie puścić mu oko i pogonić żeby stanął w kolejce do ćwiczenia. Jeszcze nie wiem jak ale zrobię z niego mistrza. Chociaż po tym treningu pierwsze co zrobię to naleję sobie kieliszek czerwonego wina...





~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A jednak mi odbiło i stworzyłam dwójeczkę :)
Co o tym powiecie?
Trójka nie mam pojęcia kiedy :P
Buziole :*