~Villach~
Liczby. Skup się na liczbach. Zrób końcową statystykę i napisz jakieś ckliwe przemówienie na zakończenie obozu. Gdyby tylko to coś dało. Trzy tygodnie próbuję pozbyć się z głowy myśli, które bolą. Nie potrafię. Tak już będzie zawsze? Zawsze wszystko będzie mi przypominało o tym co mogłem mieć? Thomas powie, że nadal mogę to mieć. Rodzinę, o której marzę. Ta rodzina jest w Stanach, a ostatnia jej część jutro tam wyjeżdża. Zostanie mi kobieta, którą kiedyś kochałem i nadzieja na to, że może to uczucie uda mi się jakimś cudem wskrzesić. Dla dobra wszystkich wokół. A moje dobro? Raczej szczęście. O ile dobrze dla mnie byłoby ponownie się związać z Sandrą tak dla mojego szczęścia w ogóle. Z dugiej strony dziecko powinno mieć ojca i matkę. Tylko czy to znaczy, że mam się z nią ożenić? Związać sobie ręce i zablokować drogę do...
- Trenerze możemy pogadać? - w drzwiach do biura pojawia się ostatni fragment szczęścia. Tej rozmowy boję się najbardziej ale kiedyś trzeba mu o wszystkim powiedzieć. I muszę to zrobić sam.
- Siadaj. - mówię odkładając kartki na bok. Nastolatek zamyka za sobą drzwi i siada po drugiej stronie biurka. - Przez cały obóz spisywałeś się bardzo dobrze. Poprawiłeś najazd i samo wyjście z progu...
- Dobrze wiesz, że nie o tym chcę rozmawiać. - przerywa mi. Patrzę na niego uważnie i spokojnie kontynuuję.
- W locie nie masz problemów z ułożeniem nart i równowagą, jedyne nad czym musisz popracować to lądowanie. Dlatego wystawię ci dobre rekomendacje i list polecający. Nie powinieneś mieć problemów z dostaniem się do najlepszych klubów w Stanach. - mówię. - Gdziekolwiek się zadomowicie. - dodaję mniej pewnym głosem i przekazuję papiery chłopakowi. Patrzy na nie przez chwilę po czym wraca wzrokiem do mnie. Jest przygaszony ale jakby pogodzony z tym co właśnie się dzieje.
- Czyli to koniec... - mówi z rezygnacją. - Mama mówiła, że rozwód z ojcem nic nie zmieni. Że i tak tutaj nie wrócimy... - dodaje z wyraźnym smutkiem. Kiwam głową przełykając gorzki smak. To boli. - To chłopiec czy dziewczynka? - pyta nagle. Oblewa mnie zimny pot. Patrzę na niego zdziwiony. Uśmiecha się słabo. - Podsłuchałem rozmowę mamy z Sandrą. - wyjaśnia.
- Twoja mama rozmawiała z Sandrą? - to dziwi mnie jeszcze bardziej niż fakt, że młody wie o ciąży.
- Jak była u nas w restauracji kilka dni przed mamy wyjazdem. - wyjaśnia lekko skołowany. - Myślałem, że wiesz... właściwie to... nie wiem czemu powiedziałeś jej o tobie i mamie... - marszczy brwi. - Ta rozmowa nie wpłynęła na mamę zbyt dobrze. Z resztą trudno się dziwić.
- Co Sandra powiedziała twojej mamie? - pytam przerywając mu niegrzecznie. Wzrusza ramionami.
- Że dobrze robi wyjeżdżając i pozwalając ci być prawdziwym ojcem. - odpowiada spokojnie. - Ja też to rozumiem. Tak jak mama. Nikomu nie życzyłbym takiego ojca jakiego mam. A właściwie braku ojca więc nie mogę mieć o nic do ciebie żalu. - dodaje powodując, że robię się malutki przy jego dojrzałości i odpowiedzialności. - Szkoda tylko, że... - urywa zaciskając zęby.
- Kocham twoją mamę. - mówię cicho. Uśmiecha się krzywo.
- To już chyba nie ma większego znaczenia. - komentuje próbując się uśmiechnąć. Cholernie go zawiodłem. Nie powie mi tego choć właściwie wolałbym, żeby na mnie nawrzeszczał i wykrzyczał, że mnie nienawidzi, że narobiłem jemu i jego matce nadziei a teraz tak po prostu kończę z tym wszystkim, że nie chce mnie znać i nigdy więcej nie chciałby mnie zobaczyć. Ale on siedzi naprzeciwko mnie i patrzy na mnie ze smutnym uśmiechem.
- Nie ułatwiasz. - wzdycham pocierając oczy.
- Mimo wszystko musisz trochę pocierpieć. - mówi z żalem. Znów na niego zerkam. Patrzy na swoje palce. Wiem, że chce coś jeszcze powiedzieć ale nie wie jak albo nie wie czy wypada. Ale czy w tej sytuacji jest coś czego nie wypada? Rozmawiam z nastolatkiem o tym dlaczego kończę romans z jego matką. Ta sytuacja jest chora. Tylko, że prawdziwa. - Nie dzwoń do niej nigdy. Nie odwiedzaj, nie przypominaj o sobie. - mówi w końcu. Zadaje cios, który boli jak nic nigdy jeszcze mnie nie bolało. Nie chce kontaktu. Czyli jednak nienawidzi. - Chciałbym, żeby w końcu była szczęśliwa a z twoim cieniem nie będzie. Kiedy się rozwiedzie w końcu będzie wolna i niezależna. Będzie miała szansę na znalezienie normalnej relacji. Na znalezienie ojca dla Bianki i być może kogoś w rodzaju ojca dla mnie...
- Nie będę stawał na drodze do waszego szczęścia Tobias. Twoja mama wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie życzy sobie kontaktu. I mam zamiar to uszanować. - choć nie będzie to łatwe. Codziennie trzymam telefon w dłoni i kilkakrotnie zastanawiam się czy nie zadzwonić choćby po to, żeby jeszcze raz ją usłyszeć. - Będę bardzo szczęśliwy jeśli pojawi się ktoś, na kim wszyscy będziecie mogli polegać i kto będzie się o was troszczył. - ale to będzie bardzo bolało. Bo boli sama wizja takiej sytuacji. Magda patrząca z uczuciem na kogoś innego, Bianka nazywająca tatą jakiegoś faceta i Tobias ufnie uśmiechający się do niego. Chociaż nie jestem, do końca pewien czy to ostatnie kiedykolwiek się wydarzy. Za bardzo i za często się zawodził na dorosłych facetach, którzy powinni być odpowiedzialni.
- To dobrze. - komentuje mało przekonująco. I zapada cisza. Targają nim różne emocje i widzę, że jeszcze nie wszystko mi powiedział. Tylko czy ja chcę to usłyszeć? Powinienem się raz na zawsze odciąć od niego i jego rodziny. Właściwie to nigdy nie powinienem się do niej zbliżać. Nie cierpieliby teraz, ja bym nie cierpiał... - Pójdę już. Powinienem się spakować. - mówi i wychodzi zamykając za sobą drzwi do gabinetu. Wypuszczam powietrze z ust jakby właśnie wyszedł ode mnie profesor, u którego zdawałem właśnie egzamin. Oblałem.
Patrzę przez okno busa opuszczającego Villach. Do mojego nastroju dopasowała się nawet pogoda, bo zaczęło padać niemiłosiernie, a niebo pociemniało jakby zaraz miała nastąpić Apokalipsa. Burza wisi w powietrzu i czeka. Na co? Pewnie aż mi wszystkie dzieciaki usną. Odwracam się i uważnie obserwuję każdego z moich podopiecznych. Nastolatkowie z marzeniami, z pasją, z wielkim apetytem na sukces i uśmiechami na ustach. Dla każdego z nich ten obóz był najlepszym co mogło się im przytrafić. Nie każdy dzieciak może trenować pod okiem swojego autorytetu, w dodatku na darmowym obozie w jednym z najlepszych ośrodków treningowych w Austrii.
W głowie od razu pojawiają mi się obrazy z wycieczek po górach, ognisk na rozległych polanach i gier terenowych. Techniki mogą nauczyć się wszędzie. Bycie drużyną i współpraca najlepiej szkolona jest na wycieczkach, na wspólnych wypadach w teren... Na byciu razem. Każdy z nich jest małym mistrzem. Każdy z nich ma wizje przyszłości, w której staje się kolejnym Morgensternem, Ammanem, Małyszem... Każdy ma wielkie plany dotyczące swojej przyszłości. Każdy oprócz jednego.
Brunet siedzi na końcu busa z słuchawkami na uszach, pogrążony w myślach i obserwujący otoczenie za oknem. Coś go jeszcze dręczy. Jego plany się zmieniły przeze mnie. Przeze mnie opuszcza Austrię i prawdopodobnie nigdy już tutaj nie wróci. I przeze mnie znów musi stać się głową rodziny. Odwracam wzrok byle nie widzieć tego smutku. Poczucie winy mnie kiedyś zabije. Przy nie rozwaleniu się emocjonalnie trzyma mnie tylko to, że mój związek z Magdą był sekretem, o którym wiedziało niewiele osób i to, że muszę zachowywać pozory normalności w stosunku do reszty świata. No i jest jeszcze dziecko, które za jakiś czas przyjdzie na świat. Moje i Sandry. Mam ochotę wydać cichy jęk ale powstrzymuję się chowając twarz w dłoniach. Tutaj znów nasuwa się pytanie. Skąd Sandra wiedziała o Magdzie i po co do niej poszła?
Wyciągam z kieszeni telefon i przeglądam ostatnie połączenia. Trzy razy rozmawiałem z Glorią. Ona jedyna jest w stanie w jakimś stopniu zrozumieć mnie i to co się dzieje, choć uważa, że spaprałem sobie życie i nigdy już nie będę szczęśliwy. Kilka nieodebranych połączeń od Thomasa. To on powiedział Sandrze o Magdzie? Bardzo możliwe. Nasza przyjaźń ostatnio szwankuje. Nie chciał żebym się spotykał z mężatką, a kiedy dowiedział się o ciąży Sandry ciągle mi tłukł do głowy kazania o odpowiedzialności. Nie wiem gdzie i kiedy zgubił swoją radość z życia i wizję świata, w którym ludzie przede wszystkim są szczęśliwi. Ten poprawny optymista stał się realistą, którego powoli zżera pesymizm. A przecież jest w końcu szczęśliwy. Więc czemu ja być nie mogę? Może rzeczywiście nie można mieć wszystkiego? Thomas skończył karierę i jego życie rodzinne rozkwitło. Może gdybym i ja to wszystko rzucił...
- Słucham. - odbieram telefon, który zaczął niemiłosiernie głośno dzwonić budząc kilku z moich podopiecznych.
- Wracasz już? - słyszę pytanie zadane spokojnym głosem. Zaciskam pięści.
- Tak. - odpowiadam krótko.
- Pojedziesz prosto do siebie? - pyta ponownie.
- Tak. - znów potakuję.
- Gregor... przyjedź do mnie. Jestem sama... nie czuję się najlepiej...
- A Laura? - pytam bez entuzjazmu. Siostra Sandry jakoś nigdy nie darzyła mnie sympatią, a i ja nie kochałem jej żadnym rodzajem miłości.
- Musiała wrócić do rodziców na kilka dni. Mama ma problemy z sercem. - mówi. Nie odpowiadam. Wiedziałem, że tak będzie. Laura nigdy nie była osobą opiekuńczą i lubiącą bezinteresownie pomagać innym ludziom. Widocznie pomysł z butikiem nie wypalił. - Gregor? Jesteś tam?
- Jestem. Przyjadę.
- To świetnie. Może zrobię ci coś do jedzenia? Pewnie będziesz głodny po podróży... - mówi ochoczo.
- Nie, dzięki. - przerywam jej. - Musimy o czymś porozmawiać. - dodaję.
- Coś się stało? - pyta lekko zaniepokojona.
- Nic o czym byś nie wiedziała. - odpowiadam. - Będę dopiero koło północy.
- I tak nie mogę spać.
- To do zobaczenia. - mówię i rozłączam się. Nie mam ochoty na rozmowę z nią. Nie mam ochoty jej widzieć. Dlaczego czuję wewnętrzną niechęć do tej kobiety? Niedawno nie było nic, co mogłoby odwrócić moją uwagę od jej oczu. Każdą wolną chwilę spędzałem z nią. Chciałem z nią spędzać. Teraz... chyba wolałbym samotność. Bycie nieszczęśliwym samemu jest łatwiejsze niż bycie nieszczęśliwym przez bycie z kimś. "Nic na siłę synku." Mama ma rację, tylko wiem co tak na prawdę myśli. Nie muszę się żenić ale przecież tak wypada i zna mnie zbyt dobrze, żeby wątpić w to, że tak zrobię. Ojciec... cóż... tata się nie wtrąca. Co ma być to będzie i żyje zasadą "jak sobie pościelesz tak się wyśpisz". Ja sobie pościeliłem bardzo kiepsko. Przez resztę życia będzie mi niewygodnie i będzie mnie uwierać. Ale czy życie kiedykolwiek było łatwe proste i przyjemne?
Patrzę na tablicę odlotów i nie mogę uwierzyć, że to już ten czas. Po raz ostatni patrzę na niebieskie oczy bruneta posyłającego mi słaby uśmiech. Dlaczego mam ochotę się rozpłakać? Bo kurde pokochałem tego dzieciaka. Bo jest taki jak ja kiedyś.
Wyjmuje coś z torby i podaje mi. Biała koperta szczelnie zaklejona. Patrzę na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, a on wzrusza tylko ramionami.
- Otwórz jak będziesz już w domu ok? - pyta. Kiwam głową i chowam kopertę do tylnej kieszeni spodni. Znów patrzę na nastolatka i przez długą chwilę nic nie mówię. Marszczy brwi słysząc komunikat w głośnikach. - Chyba na mnie już czas. - wzdycha biorąc małą sportową torbę na ramię. Ma na sobie dżinsy, koszulę w kratę i szary sweter z podwiniętymi rękawami. Jakbym patrzył w lustro. - To... miłego... życia. - mówi i odwraca się w stronę bramek prowadzących do hali odlotów. No nie. Po tym wszystkim to nie może tak wyglądać.
- Tobias! - odwraca się na dźwięk swojego imienia, a chwilę potem tulę go do siebie mocno, czując jak silnie oplata swoje ręce wokół moich pleców. Czuję jak słabo drży. Czyżby... płakał? To oprócz zdziwienia wywołuje we mnie falę emocji, których nigdy bym się nie spodziewał. Ściskam go jeszcze mocniej.
- Cały czas będę Tobi. - mówię mu do ucha. - Zawsze. O każdej porze dnia i nocy. - dodaję łamiącym się głosem. Przywiązałem się. Jak jasny gwint. Do obcego nastolatka. Czuję jak na moim sercu pojawia się głaz a w gardle gula nie do przełknięcia. - Zawsze marzyłem, żeby mieć takiego syna... - mówię cicho, a on dygocze jeszcze bardziej. Z głośników powtarzany jest komunikat o kończącej się odprawie. - Opiekuj się mamą i Bianką. - kiwa głową nie chcąc mnie za nic w świecie puścić. - Przepraszam, że taki kiepski ze mnie ojciec. - kończę ze łzami w oczach, a nastolatek odrywa się ode mnie i nie pokazując mi swojej twarzy oddala się pospiesznie w stronę bramek, za którymi po chwili znika bez odwrócenia głowy.
Sandra nigdy nie była mistrzynią kuchni. Restauracyjne dania, które przynosiła były dobre ale nie pachniały domem. Tak jak to mieszkanie. Ciągle tak samo sztywne i zimne jak kiedyś. Jedynie blondynka siedząca przede mną w dresie trochę ociepla ten wizerunek. Zawsze nienagannie uczesana i ubrana dzisiaj ma włosy związane w wysoki kucyk i dres w kolorze, którego nie spodziewałbym się u niej w szafie. Zieleń, symbol nadziei. To jakaś aluzja czy co?
- Thomas mówił, że mieliście wrócić o 20:00. - wspomina.
- Bo tak wróciliśmy. - odpowiadam grzebiąc widelcem w ryżu z kurczakiem, którego za bardzo wysuszyła. I nagle przychodzi mim do głowy pytanie co z restauracją? Magda na pewno nie zdążyła jej sprzedać, a ktoś tym jednak kieruje, bo kiedy pojechałem po rzeczy Tobiasa w środku był tłum ludzi. Tylko kto by wpadł na pomysł, żeby go o to spytać? Blondynka patrzy na mnie wyczekująco. - Obiecałem Magdzie, że odwiozę Tobiasa na lotnisko i wsadzę go do samolotu. O 23:00 miał lot do Bostonu. - wyjaśniam. Kiwa głową robiąc przy tym niemrawą minę. Więc wracamy na Ziemię. Odkładam widelec i odsuwam talerz na bok. Kobieta chce go wziąć do mycia ale powstrzymuję ją kładąc jej dłoń na dłoni. Uśmiecha się delikatnie. - Usiądź. - mówię spokojnie. Siada obok mnie ciągle mając swoją dłoń w mojej.
- Gregor nawet nie wiesz jak bardzo...
- Skąd wiedziałaś o Magdzie? - pytam wprost. Jej uśmiech gaśnie tak jak uścisk jej dłoni.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Po co do niej poszłaś? - zadaję kolejne pytanie. W ogóle już się nie uśmiecha. Puszczam jej dłoń i opieram się o oparcie krzesła uważnie obserwując jej twarz. Odwraca wzrok i wbija go w blat.
- Tylko głupi by nie zauważył jak na nią patrzysz. - mówi cicho. Bombarduje mnie tą wiadomością. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę ale wszyscy twoi znajomi gadają o tym, że wpadła ci w oko. Że w swoim towarzystwie dziwnie się zachowujecie. Że trochę ci odbiło na punkcie tej małej rudej dziewczynki...
- To jeszcze nie znaczy, że mamy romans.
- Ale mieliście.
- Jak się dowiedziałaś? - pytam spokojnie. Milczy. - Sandra, jak się dowiedziałaś? - powtarzam pytanie już nieco zniecierpliwiony. Ten dzień musi się już skończyć. Stanowczo.
- Śledziłam cię. - odpowiada spokojnie. Patrzy w końcu wprost na mnie.
- Słucham?
- Gregor ja tylko... ja tylko chciałam... chciałam z tobą jeszcze raz porozmawiać. Wyjaśnić... chciałam, żebyś dał nam jeszcze jedną szansę ale wtedy... Ona przyszła do ciebie. I nie wyszła przez resztę nocy... - milknie. Zaciskam pięść.
- Jak mogłaś w ogóle...
- Powinieneś się cieszyć, że nie poszłam z tym do prasy.
- Och, dziękuję ci bardzo! - moje zirytowanie sięga zenitu.
- Gregor nie to miałam na myśli. - zaczyna się bronić.
- A co?! Chcesz? Proszę bardzo! Idź! Rozpowiedz każdemu! W dupie to mam, a wiesz dlaczego?! Bo już rozwaliłaś mi życie!
- Ja?!
- Nie! Matka Teresa! Po co byłaś u Magdy? Po cholerę jej mówiłaś, że dobrze robi wyjeżdżając?
- Bo to było najlepsze co mogła zrobić! Zostawić nas w spokoju i jechać do męża, tam gdzie jest jej miejsce!
- Ona chciała się rozwieść, być ze mną...
- Gregor ty chyba zwariowałeś.
- Bo co? Bo chciałem być z kimś innym niż ty? Bo chciałem być z kimś kto też pragnie pełnej i kochającej się rodziny?
- To nigdy nie byłaby twoja rodzina. To nie są twoje dzieci i nigdy by nie były!
- Tak? To powiedz to Tobiemu, który znowu stracił nadzieję na wsparcie i Biance, która mówiła do mnie tato!
- Co? - pyta z niedowierzaniem.
- To co słyszysz! Pierwszy raz w życiu byłem tak blisko posiadania tego o czym zawsze marzyłem. Kobiety, którą kocham i dzieci, które kochają mnie, a ty to wszystko rozwaliłaś!
- Ja? - pyta ze łzami w oczach. - A nasze dziecko? - pyta drżącym głosem.
- Nigdy go nie chciałaś. - mówię uspokajając trochę głos.
- Ale teraz ono jest i nie wyobrażam sobie, żeby go nie było.
- Dlaczego ci nie wierzę? - pytam ironicznie. Kręcę głową kiedy milcząc wpatruje się we mnie i powoli uwalnia jedną łzę.
- Gregor ja... - zagryza wargę żeby powstrzymać kolejne łzy. Teraz i ja zaciskam zęby. Nigdy nie chciałem, żeby ktokolwiek przeze mnie płakał. - Ja kocham to dziecko. - mówi cicho. - Tak samo mocno jak kocham ciebie. - dodaje. - Kiedyś... ja nie rozumiałam co takiego widzisz w swojej wizji rodziny. Co widzisz w tym, że po pokoju będzie biegało ci małe brudzące i wrzeszczące stworzenie. Było dla mnie obojętne czy to dziecko czy pies. Oboje robią bałagan i są głośne. Ale kiedy zobaczyłam obraz na badaniu... Ono jest we mnie Gregor i jest częścią mnie i ciebie... jest... to my i nasza miłość....
- Sandra o jakiej ty miłości mówisz...
- O tej, którą gdzieś tam po drodze straciliśmy myśląc, że są ważniejsze rzeczy niż dbanie o nią. - mówi chwytając mnie ponownie za rękę. Jej oczy przepełnione są nadzieją. - Ale ta miłość nadaj gdzieś tu jest. - delikatnie dotyka mojej klatki piersiowej w miejscu, gdzie znajdować powinno się serce. Powinno. Biorę jej dłoń w swoją i całuję każdy palec z osobna powodując na jej ustach delikatny uśmiech.
- Tam jest tylko jedna kobieta. Która wyjechała i już nigdy nie wróci. - mówię powodując u niej niedowierzanie i chyba nawet fizyczny ból. - To dziecko... ono wypełni tą pustkę. Ale nigdy ale to nigdy... nigdy się z tobą nie ożenię Sandy. - ponownie całuję ją w dłoń i wychodzę do pokoju gościnnego zostawiając ją w otępieniu przy kuchennym blacie.
Za oknem deszcz. Ulewa jakiej Innsbruck dawno nie widział. Nie wiedziałem, że jestem w stanie złożyć takie deklaracje. Teraz i widząc ją w tym stanie. Ale przecież dawanie jej nadziei byłoby o wiele gorsze. Jeśli wie czego się spodziewać a raczej czego nie spodziewać mogę w miarę normalnie funkcjonować nie musząc udawać przed całym światem szczęśliwego tatusia. Tylko czemu ta ciąża mnie nie cieszy? Przecież o tym dziecku tak bardzo marzyłem. To moje dziecko. Moje. Moje własne. Pocieram oczy, które same się już powoli zamykają. Jest środek nocy a ja stoję przy oknie i wpatruję się w zalany deszczem Innsbruck, będąc w pokoju gościnnym u kobiety, która urodzi moje dziecko, a która kiedyś była sensem mojego życia. I jestem nieszczęśliwy i zrozpaczony.
Siadam na brzegu łóżka i sięgając po portfel, który niemiłosiernie mi teraz przeszkadza przypominam sobie o kopercie, którą dostałem od nastolatka na lotnisku. Od razu ją rozrywam, żeby wyjąc z niej białą kartkę, na której napisane jest kilka krótkich zdań.
"Twoje dziecko będzie miało najlepszego ojca na świecie.
Będę mu zazdrościł przez resztę życia.
Nienawidzę cię za to, że pozwoliłeś mi się tak przywiązać.
Ale kocham cię za to, że chciałeś być i przez chwilę byłeś moim tatą.
Przywróciłeś mi wiarę w dorosłych i odpowiedzialnych facetów.
Obiecuję, że postaram się takiego znaleźć dla mamy.
Żebyś mógł zapomnieć i kochać kogoś innego.
Tak jak powinieneś.
Może kiedyś spotkamy się na skoczni i cię pokonam Padre.
Liczę na to.
Tobias."
****************************
Jestem :) i jest rozdział.
Z poślizgiem, bo najpierw wypad nad wodę a potem imieniny Krzysztofa, a każdy zna jakiegoś Krzysztofa :P
I co Wy na to??
Pisać pisać, klawiszy nie oszczędzać! :*
Do soboty! :*